Przed tym pojedynkiem mówiono, że będzie bez historii. Uważany za najlepszego w tej kategorii 36-letni Stevenson miał zdeklasować Polaka, któremu nie dawano większych szans na sprawienie niespodzianki. Ale pochodzący z Białobrzegów Fonfara, dziesięć lat młodszy od rywala, pokazał, ile znaczy w boksie serce do walki i solidne przygotowanie. Obiecywał, że mentalnie poradzi sobie z trudnym zadaniem, i dotrzymał słowa.
W pierwszej i piątej rundzie był wprawdzie liczony, ale się nie załamał, walczył twardo dalej z pięściarzem uważanym dziś za jednego z najgroźniejszych kilerów w tym fachu. „Supermanem", który od 2007 roku nie robi nic innego, tylko nokautuje rywali. W tym oczywiście mistrzów świata, takich jak Chad Dawson czy Tavoris Cloud.
Ale mieszkający w Chicago Fonfara też ma w swoim bokserskim CV kilka znanych nazwisk. Glen Johnson czy Gabriel Campillo, którego znokautował w ubiegłym roku, również byli najlepsi na świecie.
Polak uważał, że jest przygotowany na równą walkę ze Stevensonem, choć zdecydowana większość fachowców twierdziła, że to samobójstwo.
A przecież tak niewiele brakowało, by w Montrealu wstrząsnął światem i znokautował mistrza urodzonego na Haiti.