Wszyscy już zrozumieli, jak wysoki jest rachunek i jak wiele zostaje po nich niepotrzebnych nikomu pamiątek. Anglicy mają na nie ładną nazwę – „białe słonie".
Możemy sobie tylko pogratulować, że tym razem okazaliśmy się mądrzejsi przed szkodą i my – naród zaprawiony w przegranych powstaniach i urojonych lub prawdziwych szarżach z szablami na czołgi – wybraliśmy pragmatyzm, jakbyśmy byli wychowani na Haszku i knedliczkach.
Odwrócenie się zachodnich demokracji od zimowych igrzysk jest porażką Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, który po bizantyjskiej epoce Juana Antonia Samarancha przyzwyczaił się, że rozdaje przywileje, a nie obowiązki. Ten model sprawdzał się w czasach obfitości, ale potrzebny jest nowy, bo mit ?o wielkim splendorze, jaki spływa na gospodarza igrzysk, latem jeszcze działa, ale zimą przestał.
Putin pokazał, że można wydać górę pieniędzy, zorganizować faraońską imprezę po to, by miesiąc później ulicami wioski olimpijskiej biegały jedynie bezpańskie psy. W Soczi wszystko zbudowano od nowa, jednak coraz częściej słychać, że igrzyska powinni dostawać nie ci, którzy obiecują, że zbudują, lecz ci, którzy udowodnią, że już wszystko mają i budować nie muszą. Ale by tak się stało, potrzebne jest nowe myślenie w kierownictwie koncernu MKOl nastawionego w ostatnich latach przede wszystkim na zysk. „Taniej, mądrzej, skromniej" – to powinno być nowe olimpijskie hasło, jak zaproponował już „New York Times".
Oczywiście wracalibyśmy ?co jakiś czas do starych dekoracji, ale to jest chyba lepsze niż powrót do coraz nowych dyktatur. Po Putinie miałby być Nursułtan Nazarbajew, Kazachstan i Ałmaty albo znowu Pekin, tym razem zimą? Igrzyska jako sposób na budowanie prestiżu władców absolutnych, którzy przed nikim tłumaczyć się nie muszą, a pieniędzy mają, ile zechcą, to jest najgorszy z możliwych pomysłów. Między innymi z tych właśnie powodów opinia publiczna Zachodu odwraca się od igrzysk, ich goszczenie przestało być powodem do dumy nieskażonej sceptycyzmem.