Nie brała udziału w przedwojennych mistrzostwach, uważając, że skoro tytuł championa należy się jej z definicji, to nie musi. Anglia wymyśliła (Herbert Chapman, menedżer Arsenalu) system ustawienia zawodników, którym przez ćwierć wieku grał cały świat (WM), i nie dość, że tego nie wykorzystała, to jeszcze padła jego ofiarą, bo przeciwnik (Węgry w roku 1953) wymyślił antidotum. Anglia zdobyła tytuł mistrza na swoich boiskach (1966) przy pomocy FIFA i sędziów, a cztery lata później straciła szansę na odbudowę wizerunku. Wszystko dlatego, że trener Alf Ramsey nie wiedział, iż nowy regulamin dopuszcza zmiany zawodników.
Węgrzy zmarnowali szansę na niemal pewny tytuł (1954), bo myśleli, że skoro nie przegrali 32 meczów z rzędu, to finał z Niemcami tę listę wydłuży i nie trzeba się będzie szczególnie wysilać. Niemcy zastosowali metody naukowe, nowinki techniczne (wkręcane kołki do butów na grząskie boisko) oraz tzw. pancerną czekoladę, czyli metamfetaminę łykaną podczas wojny przez pilotów Luftwaffe. Brazylia wygrała mundial dwa razy z rzędu (1958, 1962), bo była najlepsza i nikt jej nie musiał pomagać (chociaż za drugim razem, w Chile, zdarzyło się, że przed finałem FIFA anulowała karę meczu dla Garrinchy, a on był wtedy najlepszy). Na mundial do Anglii (1966) Brazylijczycy jechali więc pewni swego, ale rywale wyciągnęli wnioski, a do tego potrafili wyłączyć z gry Pelego, także poprzez faulowanie go w sposób urągający przyzwoitości. I Brazylia odpadła. To, że po kolejnych czterech latach z nowym trenerem i zawodnikami (Pele miał 30 lat i życiową formę) nie tylko się odbudowała, ale też pokazała futbol na tamten czas kosmiczny, to jeden z brazylijskich fenomenów.
Spektakularny koniec Argentyny (1994) to dopingowa wpadka Diego Maradony. Francja w Korei i Japonii (2002) odpadła, bo wszyscy zawodnicy byli wypaleni, zmęczeni sezonem w czołowych klubach Europy, a tuż przed turniejem Zinedine Zidane doznał kontuzji. Wpływ na słabą grę i wyeliminowanie Włochów po pierwszej rundzie w RPA (2010) miała zła atmosfera w drużynie.
Na tym tle Hiszpania jest bodaj jedynym krajem, który odpadł nie z powodu konfliktów, kontuzji, niesprawiedliwego sędziowania, tylko dlatego, że zawodnicy nie zdążyli się zregenerować po wyczerpujących rozgrywkach, a świat poszedł dalej.
Hiszpanie ponieśli klęskę w sezonie, w którym dwie drużyny z Madrytu – Real i Atletico – wystąpiły w finale Ligi Mistrzów, a Sevilla wygrała Ligę Europejską. Hiszpania pozostaje futbolową potęgą (zdaję sobie sprawę, że o sile klubów w znacznym stopniu decydują cudzoziemcy), która przeszła na Maracanie przez Waterloo.
Silni z takich klęsk wychodzą i Hiszpanii też powinno się udać, bo ma mocne, zdrowe podstawy. Jak szybko – nie wiem.