Grand Prix Austrii: święto Red Bulla

Dietrich Mateschitz, założyciel i właściciel Red Bulla, nie jest zwolennikiem półśrodków. Dzięki niemu najlepszy zespół ostatnich lat może się ścigać w domowym wyścigu: Grand Prix Austrii wróciła do kalendarza po 11 latach przerwy.

Publikacja: 20.06.2014 21:27

Grand Prix Austrii: święto Red Bulla

Foto: AFP

Poza tempem samochodów Red Bull, wszystko jest na miejscu: nad torem Red Bull Ring latają zabytkowe samoloty z kolekcji Mateschitza, rozrywki dziennikarzom dostarcza satyryczna gazetka „Red Bulletin", drukowana na miejscu w każdy dzień weekendu, a każdy amator flagowego produktu austriackiej firmy może ugasić pragnienie dziesięcioma rodzajami energetycznego napoju. Jest tylko jedna rzecz, której austriacki magnat nie jest w stanie teraz kupić. To forma jego zespołu.

W ostatnich czterech latach na Red Bulla nie było mocnych. Nieważne, czy Sebastian Vettel zdecydowanie miażdżył rywali – jak w sezonie 2011 i 2013 – czy toczył zacięte pojedynki z Fernando Alonso z Ferrari. Tak czy inaczej, na koniec sezonu austriacka ekipa i niemiecki kierowca zawsze byli górą. W tym roku najlepszy samochód ma Mercedes, a Vettel na domiar złego przegrywa walkę ze swoim nowym zespołowym partnerem, Danielem Ricciardo.

Przed dwoma tygodniami Australijczyk odniósł pierwsze w karierze zwycięstwo, ale triumf w Kanadzie był możliwy tylko dzięki kłopotom Mercedesa. W samochodach Nico Rosberga i Lewisa Hamiltona popsuł się system odzyskiwania energii kinetycznej, co oznacza stratę około 160 koni mechanicznych. Mimo tego Rosberg zdołał doprowadzić osłabione auto do mety na drugiej pozycji, a Hamilton po raz drugi w tym sezonie nie ukończył wyścigu – tym razem z powodu przegrzanych tylnych hamulców.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie liczy na to, że bez kłopotów Mercedesa Red Bull będzie w stanie powtórzyć ten sukces u siebie. Piątkowe treningi podkreśliły dominację „Srebrnych Strzał": Hamilton był o sekundę szybszy od wszystkich rywali, poza Rosbergiem. – Będziemy walczyć o pole position – deklaruje Niemiec, lider klasyfikacji generalnej. – To ważne, bo tempo w wyścigu mamy bardzo podobne.

– Jestem pewien, że Nico ma jeszcze trochę w zanadrzu – mówi z kolei Hamilton. Kolejna odsłona walki między kierowcami Mercedesa zapowiada się pasjonująco, a za ich plecami powinno być nie mniej ciekawie. Red Bull Ring jest dość krótkim torem, o mało skomplikowanym układzie, więc różnice w czasach okrążeń są niewielkie – oczywiście z wyjątkiem przepaści między pierwszą dwójką i resztą. Na przykład kolegów z Williamsa, Valtteriego Bottasa i Felipe Massę, w piątek dzieliły zaledwie dwie tysięczne sekundy.

– Jest tu pięć czy sześć zakrętów, na których można zyskać lub stracić czas – mówi Fernando Alonso z Ferrari, który w obu piątkowych sesjach ustąpił tylko duetowi Mercedesa. – Jedna czy dwie dziesiąte sekundy mogą zrobić ogromną różnicę, więc trzeba przejechać perfekcyjne okrążenie.

Dodatkowym wyzwaniem jest fakt, że przez ostatnie 11 lat Formuła 1 szerokim łukiem omijała Austrię. Dla większości kierowców oraz inżynierów jest to zupełnie nowy tor, chociaż jego nitka jest taka sama jak w latach 1997 - 2003, kiedy regularnie rozgrywano tu GP Austrii. – To było tak dawno, że niczego nie pamiętam – przyznaje Alonso, który jest jednym z czterech kierowców (obok Kimiego Raikkonena, Felipe Massy i Jensona Buttona), mających doświadczenie ze startów na tym obiekcie, zwanym wówczas A1-Ring.

Wyboista, dość śliska nawierzchnia sprawiała trochę kłopotów podczas treningów. Trudności stwarzają zwłaszcza ostatnie dwa zakręty. Tam wielu kierowców miało problemy z utrzymaniem się w torze, a najbardziej spektakularną ewolucję wykonał Vettel. Mistrz świata zaliczył podwójny piruet przy wyjściu na prostą startową, na szczęście unikając kolizji z barierami.

Dietrich Mateschitz z pewnością liczył na więcej, pompując 70 milionów euro w przebudowę dawnego A1-Ringu i płacąc sowity haracz Berniemu Ecclestone'owi za przywilej goszczenia tutaj Formuły 1. Niestety dla niego, mistrzowski zespół jest bez formy – ale dla kibiców to chyba niewielkie zmartwienie. W epoce, w której Formuła 1 coraz częściej wylatuje poza Europę do różnych egzotycznych państw, powrót wyścigowych mistrzostw świata na jeden z klasycznych torów spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem fanów.

Nie przeszkadza im nawet brak jakiejkolwiek bazy noclegowej i położenie toru w dość rustykalnej okolicy, w której przeważającą atrakcją są pełne krów pastwiska. Tysiące kibiców nocuje tu na polach namiotowych i już w czwartek dojazd do toru był kompletnie zakorkowany samochodami kempingowymi. Z pagórków otaczających Red Bull Ring będą mieli wspaniały widok na toczącą się na torze akcję. Biorąc pod uwagę poprzednie wyścigi w tym sezonie, raczej nie będą zawiedzeni – nawet jeśli walka o zwycięstwo toczyć się będzie tylko między zespołowymi partnerami z Mercedesa.

Poza tempem samochodów Red Bull, wszystko jest na miejscu: nad torem Red Bull Ring latają zabytkowe samoloty z kolekcji Mateschitza, rozrywki dziennikarzom dostarcza satyryczna gazetka „Red Bulletin", drukowana na miejscu w każdy dzień weekendu, a każdy amator flagowego produktu austriackiej firmy może ugasić pragnienie dziesięcioma rodzajami energetycznego napoju. Jest tylko jedna rzecz, której austriacki magnat nie jest w stanie teraz kupić. To forma jego zespołu.

W ostatnich czterech latach na Red Bulla nie było mocnych. Nieważne, czy Sebastian Vettel zdecydowanie miażdżył rywali – jak w sezonie 2011 i 2013 – czy toczył zacięte pojedynki z Fernando Alonso z Ferrari. Tak czy inaczej, na koniec sezonu austriacka ekipa i niemiecki kierowca zawsze byli górą. W tym roku najlepszy samochód ma Mercedes, a Vettel na domiar złego przegrywa walkę ze swoim nowym zespołowym partnerem, Danielem Ricciardo.

Pozostało 81% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl