Jeden mecz wystarczy. Taki, jaki miał Meksykanin Guillermo Ochoa przeciwko Brazylii. Bohatera w bramce kreuje jego gra, ale liczy się też stawka i miejsce meczu. Za najlepszą paradę bramkarską XX wieku uchodzi obrona strzału głową Pelego przez Gordona Banksa. Rzeczywiście fantastyczna, ale nie mówiono by o niej, gdyby nie to, że strzelał najlepszy piłkarz świata, bronił bramkarz reprezentacji Anglii, mecz odbywał się podczas mundialu w Meksyku w roku 1970, Brazylia wygrała, a Banksa komplementował Pele.
Najłatwiej zostać bohaterem, broniąc rzut karny. To jest jedyny pojedynek w grze zespołowej. Ponieważ wydaje się łatwy dla strzelca, mówi się, że on musi, a bramkarz może. Kiedy przepuści piłkę – nikt nie będzie miał do niego pretensji, bo był teoretycznie bez szans. Kiedy obroni – staje się nie bohaterem, ale, jak w kulturze futbolowej Ameryki Łacińskiej – bogiem, któremu stawia się ołtarzyki i zapala świeczki. Ochoa i Julio Cesar już to przeżyli.
W Polsce kimś takim był Jan Tomaszewski. Miał 23 lata, kiedy obarczono go winą za porażkę reprezentacji, w której debiutował w meczu z Niemcami. Okrutne i niesprawiedliwe to były oceny. Kazimierz Górski zdawał sobie z tego sprawę i dwa lata później znów powołał Tomaszewskiego, a ten z Anglią na Wembley rozegrał mecz, jaki zdarza się raz na sto lat. Dzięki temu Polska awansowała do finałów mistrzostw świata. Tomaszewski stał się bohaterem narodowym, Daniel Olbrychski dał mu szablę Kmicica z „Potopu", a Maryla Rodowicz – sznurek, który na koncertach zakładała na włosy. I „Tomek" robił to samo na meczach.
Na mistrzostwach świata obronił dwa karne, umocnił swoją pozycję i legendę na tyle, że już potem nic mu nie zaszkodziło. Ani rejterada po kilkunastu minutach finału olimpijskiego w Montrealu, ani słabość na mundialu w Argentynie, ani poparcie stanu wojennego. Kazimierz Górski Tomaszewskiego bardzo lubił, ale mówił, żeby przykładać do niego inną miarę, bo to jednak bramkarz. A wiadomo – bramkarz stoi i patrzy, jak koledzy biegają. Nie ma jak wyładować stresu, więc jak mu się nie trafi jakiś obroniony karny, to się męczy i może nawet wpaść w stany chorobowe.
Kazimierz Wierzyński, zafascynowany legendarnym hiszpańskim bramkarzem Ricardo Zamorą (którego prawdopodobnie nigdy nie widział), poświęcił mu wiersz. Pisał, że jest „piękniejszy niż Don Juan". Albert Camus sam był bramkarzem i mówił, że „wszystko, co wie o moralności, zawdzięcza futbolowi". Faceci, którzy rzucają się pod nogi napastników, fruwają, dosięgają piłek, których odbić nie można, zasługują na szczególny szacunek. Tym bardziej że niektórzy, tak jak Robert Enke, nie dają sobie rady z presją i kończą tragicznie.