Bo nie ma już Brazylii naszych marzeń i snów. Umarła w sześć minut po długiej, wyniszczającej chorobie. Niemcy wbili siedem gwoździ do trumny z magicznym futbolem.
Brazylia postawiła na odwagę. Inaczej nie mogła. Grała u siebie. Dwieście milionów rodaków nigdy by piłkarzom i trenerowi nie wybaczyło tchórzliwego chowania się za podwójną gardą. Scolari, mimo utraty Neymara udawał, że nic się stało. Zastąpił go maleńkim Bernardem. I kazał 22-letniemu chłopcu czarować jak Neymar. Mało tego, Scolari postawił na atak – wysłał do boju aż czterech napastników. Tak ryzykownie, aż pięcioma napastnikami, ostatnio grała zaczarowana Brazylia Pelego w Meksyku. Brazylijczycy wydali Niemcom otwartą bitwę. I to nie na łokcie i kopniaki jak w meczu z Kolumbią.
Pierwsze 10 minut wyglądało tak, jakby kapitanowie David Luiz i Philipp Lahm wymieniając proporczyki powiedzieli sobie: „A teraz zobaczymy, kto gra lepiej w piłkę". Takiego pojedynku siermiężna Brazylia w starciu z błyskotliwymi Niemcami wygrać nie mogła. Pierwsza bramka zszokowała Brazylijczyków, a druga podcięła im skrzydła. Nie byli już w stanie podjąć walki. Drużyna rozsypała się w mgnieniu oka. Jak domek z kart. Na oczach kilku miliardów ludzi Brazylia popełniła harakiri. Brazylijczycy zachowali się jak bokser, który po pierwszym mocniejszym ciosie wychodzi z ringu i płacze. Dlatego ta porażka tak bolała kibiców.
Trudno w tej sytuacji powiedzieć coś o grze Niemców, poza tym, że przez pierwsze 23 minuty grali świetnie. Pewnie i z fantazją. Co więcej, ładnie. Patrzyliśmy na nową potęgę futbolową, budowaną z głową i fantazją. Prorokami natchnionego futbolu są dziś niemieccy trenerzy: Juergen Klinsmann, Joachim Loew, Juergen Klopp.
Przyszło nam wysłuchać ponurego podzwonnego dla brazylijskiej piłki. Umierała długo. Chorobie, na którą zmarła na imię globalizacja. Od kilkunastu lat, a nawet dłużej, do Brazylii z wypchanymi portfelami jeżdżą menedżerowie europejskich klubów. Kupują na pniu wszystkich, którzy potrafią trochę sprytniej kopnąć piłkę. Dojrzałych artystów, nieoszlifowane diamenty i nieopierzonych młodzików. Wtłaczają ich potem, nierzadko na siłę, w sztywny gorset europejskiego futbolu. Wszędzie – od Portugalii po Ukrainę. Zabili w ten sposób niezależnego, wolnego ducha świętej brazylijskiej improwizacji. Natchnieni brazylijscy soliści muszą śpiewać unisono w wojskowych chórach dyrygowanych przez Mourinhów, Ancelottich i Fergusonów.