Reklama
Rozwiń
Reklama

Komentarz Piotra Kowalczuka po meczu Niemcy-Brazylia

Brazylio Pelego i Garrinchy, Brazylio Tostao i Rivelino, Brazylio Ronaldo, Rivaldo i Ronaldinho. Gdzie jesteś? Stań do apelu!

Publikacja: 09.07.2014 16:20

Piotr Kowalczuk

Piotr Kowalczuk

Foto: Rzeczpospolita

Bo nie ma już Brazylii naszych marzeń i snów. Umarła w sześć minut po długiej, wyniszczającej chorobie. Niemcy wbili siedem gwoździ do trumny z magicznym futbolem.

Brazylia postawiła na odwagę. Inaczej nie mogła. Grała u siebie. Dwieście milionów rodaków nigdy by piłkarzom i trenerowi nie wybaczyło tchórzliwego chowania się za podwójną gardą. Scolari, mimo utraty Neymara udawał, że nic się stało. Zastąpił go maleńkim Bernardem. I kazał 22-letniemu chłopcu czarować jak Neymar. Mało tego, Scolari postawił na atak – wysłał do boju aż czterech napastników. Tak ryzykownie, aż pięcioma napastnikami, ostatnio grała zaczarowana Brazylia Pelego w Meksyku. Brazylijczycy wydali Niemcom otwartą bitwę. I to nie na łokcie i kopniaki jak w meczu z Kolumbią.

Pierwsze 10 minut wyglądało tak, jakby kapitanowie David Luiz i Philipp Lahm wymieniając proporczyki powiedzieli sobie: „A teraz zobaczymy, kto gra lepiej w piłkę". Takiego pojedynku siermiężna Brazylia w starciu z błyskotliwymi Niemcami wygrać nie mogła. Pierwsza bramka zszokowała Brazylijczyków, a druga podcięła im skrzydła. Nie byli już w stanie podjąć walki. Drużyna rozsypała się w mgnieniu oka. Jak domek z kart. Na oczach kilku miliardów ludzi Brazylia popełniła harakiri. Brazylijczycy zachowali się jak bokser, który po pierwszym mocniejszym ciosie wychodzi z ringu i płacze. Dlatego ta porażka tak bolała kibiców.

Trudno w tej sytuacji powiedzieć coś o grze Niemców, poza tym, że przez pierwsze 23 minuty grali świetnie. Pewnie i z fantazją. Co więcej, ładnie. Patrzyliśmy na nową potęgę futbolową, budowaną z głową i fantazją. Prorokami natchnionego futbolu są dziś niemieccy trenerzy: Juergen Klinsmann, Joachim Loew, Juergen Klopp.

Przyszło nam wysłuchać ponurego podzwonnego dla brazylijskiej piłki. Umierała długo. Chorobie, na którą zmarła na imię globalizacja. Od kilkunastu lat, a nawet dłużej, do Brazylii z wypchanymi portfelami jeżdżą menedżerowie europejskich klubów. Kupują na pniu wszystkich, którzy potrafią trochę sprytniej kopnąć piłkę. Dojrzałych artystów, nieoszlifowane diamenty i nieopierzonych młodzików. Wtłaczają ich potem, nierzadko na siłę, w sztywny gorset europejskiego futbolu. Wszędzie – od Portugalii po Ukrainę. Zabili w ten sposób niezależnego, wolnego ducha świętej brazylijskiej improwizacji. Natchnieni brazylijscy soliści muszą śpiewać unisono w wojskowych chórach dyrygowanych przez Mourinhów, Ancelottich i Fergusonów.

Reklama
Reklama

W końcu brazylijskie kanarki zaczęły chrapliwie krakać jak europejskie wrony. A w Belo Horizonte nie dobyły w ogóle głosu. Wydały tylko ostatnie tchnienie.

Sport
Iga Świątek, Premier League i NBA. Co obejrzeć w święta?
Sport
Ślizgawki, komersy i klubowe wigilie, czyli Boże Narodzenia polskich sportowców
Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama