Kiedy kibice Polonii Warszawa dowiedzieli się, że przestał pan być trenerem tej drużyny, na trybunach słychać było okrzyki poparcia dla pana i dezaprobaty dla zarządu klubu. Taka sytuacja nie zdarza się często.
Piotr Dziewicki: To był miły przejaw sympatii do mnie i szacunku dla pracy, jaką wykonaliśmy ze sztabem szkoleniowym w ubiegłym sezonie. Kibice Polonii są świadomi sytuacji w klubie, odbiegającej znacznie od normalności.
Też to widzę, ale trochę się gubię. Wiele osób chce pomóc Polonii, mam jednak wrażenie, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadają". Musiał pan odejść z klubu?
Nie miałem wyjścia. ?Przez rok pracowałem charytatywnie. Nie brałem pieniędzy. Krzysztof Węgier, który jest magazynierem i był na każde zawołanie, bo też kocha Polonię, musiał podjąć pracę w piekarni, od czwartej rano, bo nie mógł się doczekać wypłaty w klubie.
Kiedy wprowadziliśmy Polonię do III ligi, uznałem, że wypadałoby przestać być jedynym trenerem w Polsce, który pracuje za darmo. Choćby dla zasady. Faktyczny szef klubu Paweł Olczak zaproponował skromne warunki i ja je zaakceptowałem. To działo się cztery dni przed pierwszym meczem w sezonie. Poprosiłem tylko o wstawienie do umowy punktu mówiącego o tym, że w przypadku zwolnienia mnie przed końcem sezonu klub wypłaci mi pozostałą część należności pomnożoną przez dwa. To nie były wygórowane warunki, ale pan Olczak stwierdził, że nie ma na to pokrycia. To znaczyło, że mnie zwolni.