Pokonywaliśmy wszystkich mistrzów świata: Włochy, Brazylię i Anglię. Francję, Hiszpanię, Argentynę i Urugwaj, nawet na ich boiskach. Tylko nie Niemców. Ani u nich, ani w Polsce, ani na neutralnych stadionach. I czekamy tak od 81 lat ze świadomością, że w zasadzie nie mamy podstaw do optymizmu. Oni są po prostu lepsi pod każdym względem. I o ile w rywalizacji z innymi reprezentacjami czasami może nam pomóc szczęście, o tyle w konfrontacji z Niemcami trzeba o nim zapomnieć. Ta maszyna się nie psuje, przypadki są wykluczone.
Coś się jednak zmienia. Jeszcze ćwierć wieku temu, szukając alibi po przegranych meczach, używaliśmy argumentu, że fiat 126p nie może prześcignąć mercedesa. Już jednak nie jeździmy maluchami, a w mercedesach czujemy się tak samo dobrze jak Niemcy.
Kiedyś napisalibyśmy też, że polskie stadiony to w porównaniu z niemieckimi kurniki. Dziś już tego nie zrobimy, bo nawet przebudowany Stadion Olimpijski w Berlinie nie umywa się do Stadionu Narodowego w Warszawie, który zaprojektowali i wspólnie wybudowali Polacy i Niemcy.
Owszem, budżet Bayernu Monachium jest taki jak całej polskiej ligi, a Ekstraklasa ma się nijak do Bundesligi, ale mistrzami tej Bundesligi są też Polacy, Robert Lewandowski jest nawet jej najlepszym strzelcem.
Kompleks bogatego Niemca powoli odchodzi w przeszłość. Przestaliśmy być wyłącznie tanią siłą roboczą nabijającą kasę sklepom Aldi. Staliśmy się partnerami nie tylko przy budowie stadionów. Powoli nieaktualny staje się niemiecki dowcip: „Jedź do Polski. Twój samochód już tam jest". Robertowi Lewandowskiemu pod jego domem w Dortmundzie też ktoś ukradł koła od auta.