W hali w Bielsku-Białej ćwiczą pięściarze. Młodzi ludzie, kilku jeszcze nie skończyło podstawówki. Wśród nich uwija się siwy starszy pan. Najpierw prowadzi rozgrzewkę, a kiedy bokserzy sparują, co chwilę coś im podpowiada, radzi, co powinni poprawić.
Starszy pan to Bokser, który był na trzech olimpiadach: z Rzymu (1960) przywiózł brąz, z Tokio (1964) złoto i tylko z Meksyku (1968) wracał bez medalu, przegrał niespodziewanie już w pierwszej rundzie. W klubie pomaga dwa razy w tygodniu. Po zakończeniu kariery był trenerem, ale mistrza nie wychował. Sam, kiedy był mistrzem, pracował w kopalni w Czechowicach, a potem jako ślusarz w bielskim zakładzie Belos.
We wrześniu świętował 75. urodziny. Dostał zaproszenie do prezydenta miasta, który jest zagorzałym kibicem (nie tylko boksu), potem była msza święta oraz słowo od biskupa pomocniczego bielskiej diecezji, po którym – jak doniosły lokalne media – łza zakręciła się Bokserowi w oku, co jest możliwe, bo Bokser jest obecnie bardzo pobożny.
Na zabawie sylwestrowej
To było pół wieku temu w Tokio. W finałowej walce w kategorii półśredniej już w pierwszej rundzie złamał palec, znana historia, dziennikarze przypomnieli o niej, kiedy w Soczi Justyna Kowalczyk miała biec ze złamaną kością śródstopia.
Feliks Stamm, trener, który w opowieściach swoich podopiecznych, nazywających go Papą, urósł do legendy, zapytał, czy ma go poddać. – Poddać? Jakie poddać?! – pomyślał Bokser i już niedługo w tokijskiej hali Korakuen po raz trzeci zabrzmiał Mazurek Dąbrowskiego, co nie było udziałem polskich pięściarzy nigdy wcześniej ani nigdy potem i raczej nie wydarzy się w przewidywalnej przyszłości.