Dziennik „Le Monde” ujawnił treść mejla, wysłanego przed mistrzostwami świata w Moskwie (2013) przez byłego rzecznika światowej federacji lekkoatletycznej, a obecnie zastępcy sekretarza generalnego Nicka Daviesa do Papy Massata Diacka, syna ówczesnego prezydenta IAAF, odpowiedzialnego za marketing. Wynika z niego jasno, że już wtedy władze IAAF wiedziały o rosyjskim dopingu i starały się to ukrywać.
„Muszę spotkać się z departamentem antydopingowym, by zorientować się, jakiego rosyjskiego kościotrupa wciąż mamy w szafie. (...) Ci sportowcy nie powinni być w składzie rosyjskiej reprezentacji. Jeśli żaden z nich nie znajdzie się w kadrze, moglibyśmy wstrzymać się z ogłoszeniem ich nazwisk do zakończenia mistrzostw. Albo podać jedno, dwa nazwiska, ale tylko razem ze sportowcami z innych państw. Możemy również przygotować specjalną dokumentację, która pokaże, że jednym z powodów, dlaczego ci rosyjscy lekkoatleci mają pozytywne wyniki, jest fakt, że są tak często poddawani testom!!!” – pisze Davies. I proponuje „nieoficjalną akcję PR-ową, która pozwoli uniknąć międzynarodowego skandalu i planowanego ataku brytyjskiej prasy na Rosję”.
Pomóc w tym miała firma Chime Sports Media (CSM), należąca do Sebastiana Coe. „Możemy mieć korzyści z politycznych wpływów Seba w Wielkiej Brytanii. W jego osobistym interesie jest zapewnienie, by mistrzostwa w Moskwie były sukcesem. (...) Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ochronić IAAF i prezydenta” – nie ukrywał Davies. Coe się odwdzięczył. Gdy w sierpniu tego roku został szefem IAAF, mianował Daviesa zastępcą sekretarza generalnego.
– Żaden z planów wymienionych w mejlu nie został wprowadzony w życie. Nie ma możliwości, by jakakolwiek strategia medialna czy PR-owa wpłynęła na procedurę antydopingową – broni się Davies. Ale uwierzyć w uczciwość władz IAAF coraz trudniej.