Japończycy zamknęli olimpijczyków w bańce, która była dziurawa. Wielu uczestników igrzysk spacerowało po Tokio, aplikacje nie zawsze działały, a organizatorzy bez skutku wszczynali alarm w sprawie osób z olimpijskimi akredytacjami, które przyłapano na piciu alkoholu w parku wieczorową porą. Podobno za złamanie obostrzeń usunięto z igrzysk jedną osobę.
Sportowców oddzielono od działaczy i przedstawicieli mediów, a wejść na każdy obiekt pilnowali wolontariusze uzbrojeni w termometr. Zdarzało się, że przy zbyt wysokiej temperaturze poszkodowany stawał pod wentylatorem, aż kolejny pomiar mieścił się w skali.
Japończycy przygotowali tak wyśrubowane obostrzenia, że często sami nie byli w stanie ich egzekwować. Chińczycy są nie tylko bogatsi o doświadczenia poprzedników, ale dysponują też lepiej zorganizowanym aparatem kontroli. Improwizacji w Pekinie raczej nie będzie.
Tokio liże rany
„New York Times" kilka tygodni temu pisał o chińskich strażnikach w kombinezonach chroniących przed zagrożeniem biologicznym i niewielkich termometrach z nadajnikami dla każdego olimpijczyka (zostały już nawet przetestowane).
Pozytywny wynik testu na koronawirusa podczas letnich igrzysk miało ponad 400 akredytowanych, ale dzienna liczba nowych zakażeń w Tokio po wyjeździe sportowców oraz gości wzrosła czterokrotnie i przebiła szczyt drugiej fali, choć listę uczestników imprezy ograniczono do minimum. Łączna liczba przypadków w Tokio przekroczyła niedawno 370 tys., choć jeszcze w połowie lipca było ich 180 tys.