Nodar Kumaritaszwili miał 21 lat, przyjechał na swoje pierwsze igrzyska. Zawody saneczkarzy zaczynają się w sobotę, to był jeden z ostatnich treningów w Whistler Sliding Centre, na najszybszym i jednym z najtrudniejszych torów świata.
Gruzin już zbliżał się do mety, był na zakręcie numer 16, gdzie przeciążenia są większe niż te, których doświadczają kierowcy Formuły 1. Stracił kontrolę nad sankami w najgorszym momencie. Przy prędkości 145 km/h został wyrzucony z toru ponad bandą i uderzył głową w metalowy słup podtrzymujący dach. Zdjęcie pustych sanek sunących w dół pozostanie najbardziej poruszającym obrazkiem tych igrzysk, niezależnie co się podczas nich jeszcze stanie. Kumaritaszwilego reanimowano przy torze przez kilka minut, potem helikopter zabrał go do szpitala, ale saneczkarz zmarł, nie odzyskując przytomności. Wszystko zdarzyło się na kilka godzin przed ceremonią otwarcia.
Na zwołanej w pośpiechu konferencji szef MKOl Jacques Rogge z trudem powstrzymywał łzy. – Ten młody człowiek miał marzenie, gonił za nim, a wszystko skończył ten straszny wypadek. Nie wiem, co powiedzieć. Kontaktowaliśmy się już z rodziną. Rozmawiałem przez telefon z prezydentem Gruzji, który przyleciał na igrzyska – mówił Rogge.
Na pytania o przyczyny wypadku nie chciał odpowiadać. – Rozumiem, że o to pytacie, ale nie mam żadnych informacji. Przedstawiciele międzynarodowej federacji saneczkarstwa zaczęli dochodzenie. Za wcześnie o nim mówić. To jest czas na opłakiwanie śmierci, nie na szukanie przyczyn. Zajmiemy się tym później – tłumaczył Belg. Wypadek nazwał cieniem kładącym się na igrzyska. Gdy zamykaliśmy te wydanie gazety, gruziński komitet olimpijski nie podjął jeszcze decyzji, czy wycofać swoich sportowców z Vancouver – Nie wiemy, co robić, jesteśmy w szoku – mówił szef komitetu Irakli Japaridze.
Nie zapadła też decyzja, co z zawodami saneczkarzy. Po wypadku Kumaritaszwilego tor został zamknięty. Gruzin wywrócił się już podczas czwartkowego pierwszego treningu, ale wtedy utrzymał się w torze.