[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/02/15/karol-stopa-pole-position/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Na stronie internetowej ATP pojawił się nawet tytuł „Pole position”. Autorom chodziło rzecz jasna o grę słów. Sygnalizowali niezwykłą sytuację, w jakiej znalazł się Polak Łukasz Kubot, który niespodziewanie przebił się w Ameryce Południowej do drugiego w karierze finału.

W kraju, w którym 28 lat czekaliśmy na kogoś, kto dotrwa do drugiego tygodnia imprezy wielkoszlemowej, wyczyny Kubota z ostatnich miesięcy wywołują huśtawkę nastrojów. Jednego dnia towarzyszy mu nasza euforia, za chwilę słychać jęki rozczarowania. Zapominamy o żelaznych zasadach tego sportu. Tenis jest dyscypliną wyjątkowo poukładaną, ma kalendarz rozpisany na blisko rok, rozbudowane rankingi oraz kilka cykli turniejowych. Wszystko niby w formule otwartej (open), ale proszę tam spróbować wejść ot, tak po prostu. Jest to rywalizacja dla profesjonalistów najwyższej próby, tym trudniejsza im wyżej się ktoś wdrapuje. Nasz reprezentant dzięki ogromnej pracy nagle w drodze do góry zaczął przeskakiwać naraz po kilka stopni. Każde nowe piętro to na kortach od razu większa skala trudności. Przy zbyt szybkiej wspinaczce, tak jak w wysokich górach, może nagle zabraknąć tlenu.

Niedzielne finały w brazylijskim kurorcie wyglądały dla Łukasza fatalnie. Przyczyną było dokładnie to, co nas wcześniej tak bardzo zachwycało. Już przed tygodniem występ Kubota w Chile określiłem jako „graniczący z cudem”, bo przeskok z Australii na odległe korty ziemne, przy jednoczesnej walce z infekcją, wykluczał sensowny rezultat. W Brazylii Polak dołożył do tamtych wyników finały singla oraz debla. Pokonanie na korcie ziemnym Hiszpanów Hernandeza i Montanesa, sukces z Włochem Fogninim, zwycięstwo nad Rosjaninem Andrejewem zrobiły na obserwatorach ogromne wrażenie. Na światowych kortach od dawna nie oglądano kogoś, kto by potrafił grać i wygrywać przy siatce tak pięknie jak Polak, atakować z takim wyczuciem oraz fantazją. Mina Igora po kapitalnym stop-woleju przy piłce meczowej nie wymaga komentarza.

Czar prysł podczas meczu o tytuł z byłym liderem męskiego tenisa Juanem Carlosem Ferrero. Polakowi skończyło się paliwo, a czary goryczy dopełniła potem porażka w finale debla. Z tego dość przykrego zakończenia najwspanialszego tygodnia w karierze nasz tenisista i jego szkoleniowy sztab muszą wyciągnąć wnioski. Przekroczenie progu pierwszej 50-tki rankingu ATP oznacza, że pora dziś podjąć decyzję i chyba ograniczyć na pewien czas występy w grze podwójnej.