Dla Justyny Kowalczyk będzie to tylko solidny trening przed sobotnim biegiem na 30 km, ostatnią jej szansą na złoty medal w tych igrzyskach. Ale każdy, kto zna biegaczkę z Kasiny Wielkiej, wie, że ona nie uznaje taryfy ulgowej i 5 km stylem klasycznym pobiegnie najszybciej, jak potrafi. A o tym, co potrafi, wszyscy przekonali się podczas tegorocznego Tour de Ski, gdy w Toblach rozbiła konkurencję. – Jestem urodzona, by biegać piątkę klasykiem – powtarza Kowalczyk. Szkoda, że tego dystansu nie ma podczas olimpijskiej rywalizacji.

Przed rokiem w Libercu polska sztafeta zajęła szóste miejsce, a Kowalczyk biegła na pierwszej zmianie i kończyła ją na pierwszym miejscu. Po niej ruszyły na trasę Kornelia Marek, Sylwia Jaśkowiec i Paulina Maciuszek. Emocje były tak wielkie, że Józef Łuszczek, ojciec Pauliny, pierwszy polski mistrz świata w biegach, który komentował tamte mistrzostwa dla TVP, omal nie wyskoczył z komentatorskiej budki.

Prawie pół wieku wcześniej, gdy Weronika Budna, Weronika Pęksa-Czerniawska i Stefania Biegun zajmowały we Francji piąte miejsce na mistrzostwach świata, w sztafecie biegły trzy zawodniczki. Teraz do sukcesu potrzebne są cztery, dwie pierwsze biegną stylem klasycznym, kolejne dowolnym.

Wszystko wskazuje to na, że sztafetę zacznie Kornelia Marek, a na drugiej zmianie zobaczymy Kowalczyk. Wiesław Cempa, który opiekuje się partnerkami dwukrotnej mistrzyni świata, twierdzi jednak, że ustawienie sztafety w dużej mierze zależeć będzie od pogody. – Jak spadnie śnieg, to na wystrzał, jak mówią narciarze, wcale nie musi iść najsilniejsza. Nie wiem też jeszcze, kto pobiegnie na trzeciej, a kto na ostatniej zmianie – mówi trener Cempa, ale chyba nie do końca jest to prawdą. Kończyć będzie zapewne Sylwia Jaśkowiec, który ma lepszy finisz od Maciuszek.

[i]Janusz Pindera z Vancouver[/i]