[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/03/03/poskakac-przy-justynie/]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]
Do czasu kolejnych zimowych igrzysk Kowalczyk dostanie wszystko, o czym zamarzy. Samochody z klimatyzacją, bataliony serwismenów, cieplutkie kurtki. W Soczi zaś, gdzie trasy mają być ponoć trudniejsze, zdobędzie tyle złotych medali, ile Marit Bjoergen w Vancouver. Nie zażywając jednak, w przeciwieństwie do Norweżki, leków na astmę.
A co potem? Tu odpowiedź też jest prosta: kilkadziesiąt lat oczekiwania na następne złoto olimpijskie w sportach zimowych.
Czas oczekiwania byłby oczywiście krótszy, gdyby w Polsce nastąpił przełom w podejściu do sportu wyczynowego. Jedno jest pewne: nie będzie lepszej okazji do zbudowania czegoś nowego niż euforia po igrzyskach w Vancouver. Założę się jednak o każde pieniądze, że nikt nie kiwnie palcem, by ten sprzyjający moment wykorzystać. Skutki dzisiejszego pomysłu dałoby się bowiem odczuć nie w Soczi za 4 lata, ale w dalszej przyszłości. I tu jest właśnie problem. Który z polityków czy działaczy zechce ruszyć głową i popracować na rzecz swoich następców? Łatwiej jest poskakać przy Justynie.
Pomysł na narciarstwo biegowe wcale nie musi być skomplikowany. Trzeba dać wreszcie szansę młodym ludziom z Suwalszczyzny, regionu, w którym śnieg leży w Polsce najdłużej. Nie wierzę, że talent do biegania na nartach mają tylko mieszkańcy terenów górskich. Wymagałoby to stworzenia ośrodka szkoleniowego z prawdziwego zdarzenia, dobrze wyposażonego, zatrudniającego odpowiednio wynagradzanych trenerów. Koszt takiej inwestycji byłby duży, ale jestem przekonany, że byłyby to pieniądze wydane z sensem.