Komisja dyscyplinarna Polskiego Związku Narciarskiego (PZN) odebrała Marek na dwa lata prawo startu w zawodach i pozbawiła ją stypendium. – Przepraszam z całego serca, że moja sprawa przyćmiła medale z Vancouver – mówiła biegaczka, u której wykryto erytropoetynę. Zapewniła, że chce wrócić do sportu i pobiec w Soczi w 2014 roku.
Być może wróci, ale na olimpijski start za cztery lata raczej nie ma szans. MKOl złapanych na dopingu podczas igrzysk wyklucza z następnej olimpiady, jeśli zostaną zdyskwalifikowani na co najmniej sześć miesięcy.
– W przypadku najcięższego dopingu: EPO, sterydami, transfuzjami krwi, to wykluczenie jest właściwie automatyczne – mówi szef MKOl Jacques Rogge. Dyskwalifikacja za EPO to z reguły dwa lata. Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) teoretycznie może dać Polce nawet cztery lata, ale musiałaby udowodnić, że to był doping systematyczny.
Trudno liczyć na złagodzenie wyroku, zwłaszcza gdy się przyjmuje linię obrony Polki: nie wiem, skąd to EPO, przecież nie musiałam wiedzieć, co mi wstrzykują itd. Ten, kto doradza Marek, nie miał chyba w ręku kodeksu WADA. Takie tłumaczenia nie wpływają na wymiar kary.
Nie wiadomo, kiedy FIS zdyskwalifikuje Polkę. – Czytamy dokumentację z MKOl, niedługo możemy wszcząć postępowanie – mówi „Rz” Sarah Fussek odpowiadająca w FIS za walkę z dopingiem. Jedyną szansą Polki na powrót na igrzyska jest opowiedzenie MKOl, od kogo kupiła EPO i kto je podawał, jeśli nie robiła tego sama. Złagodzenie kary zależy od tego, jak cenne dla MKOl będą te informacje.