Sierpień '68 w Morągu to było moje drugie polityczne doświadczenie. Po Marcu na pierwszym roku studiów na UW, kiedy rzucałem kawałkami bruku w kino Kultura, tymczasową siedzibę sztabu milicji. Może rzucaliśmy razem z Lechem Kaczyńskim?
Na obóz wojskowy do Morąga pojechali studenci prawa, nauk politycznych, ktoś jeszcze z innych wydziałów uniwersytetu. Do pewnego czasu było miło. Dowódca pułku, jowialny pułkownik Florczak, przechodząc codziennie rano ze sztucerem na ramieniu i rudym wyżłem koło prężących się na apelu podchorążych, upominał nas tekstem: – Buty żołnierzowi muszą się świecić jak psu jaja. Albo jak moje. – Tak jest, obywatelu pułkowniku – odpowiadaliśmy chóralnie.
18 sierpnia mieliśmy przysięgę, a trzy dni później wojska Układu Warszawskiego wjechały z „bratnią pomocą” do Czechosłowacji. Nie pamiętam, czy wydano nam ostrą amunicję, ale pogłosek o rychłym wyjeździe na front wcale nie traktowaliśmy jak żartów.
[srodtytul]Przysięga na wierność[/srodtytul]
Prawdę mówiąc, braci Kaczyńskich za dobrze nie pamiętam. Oni maszerowali w ostatniej czwórce kompanii pierwszej, a ja zajmowałem taką samą pozycję w kompanii drugiej. Pierwszą czwórkę kompanii braci Kaczyńskich tworzyli wieżowcy: Janusz Atlas, Andrzej Rzepliński, Marek Safjan i Bogusław Wołoszański, ale nikt ich wtedy nie znał.