Reklama
Rozwiń
Reklama

Ostatnia czwórka

Lech Kaczyński, kibic futbolu i kolega ze studenckiego wojska

Publikacja: 15.04.2010 02:10

Maria i Lech Kaczyńscy przed odlotem na mecz Niemcy – Polska na mistrzostwach świata 2006

Maria i Lech Kaczyńscy przed odlotem na mecz Niemcy – Polska na mistrzostwach świata 2006

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Sierpień '68 w Morągu to było moje drugie polityczne doświadczenie. Po Marcu na pierwszym roku studiów na UW, kiedy rzucałem kawałkami bruku w kino Kultura, tymczasową siedzibę sztabu milicji. Może rzucaliśmy razem z Lechem Kaczyńskim?

Na obóz wojskowy do Morąga pojechali studenci prawa, nauk politycznych, ktoś jeszcze z innych wydziałów uniwersytetu. Do pewnego czasu było miło. Dowódca pułku, jowialny pułkownik Florczak, przechodząc codziennie rano ze sztucerem na ramieniu i rudym wyżłem koło prężących się na apelu podchorążych, upominał nas tekstem: – Buty żołnierzowi muszą się świecić jak psu jaja. Albo jak moje. – Tak jest, obywatelu pułkowniku – odpowiadaliśmy chóralnie.

18 sierpnia mieliśmy przysięgę, a trzy dni później wojska Układu Warszawskiego wjechały z „bratnią pomocą” do Czechosłowacji. Nie pamiętam, czy wydano nam ostrą amunicję, ale pogłosek o rychłym wyjeździe na front wcale nie traktowaliśmy jak żartów.

[srodtytul]Przysięga na wierność[/srodtytul]

Prawdę mówiąc, braci Kaczyńskich za dobrze nie pamiętam. Oni maszerowali w ostatniej czwórce kompanii pierwszej, a ja zajmowałem taką samą pozycję w kompanii drugiej. Pierwszą czwórkę kompanii braci Kaczyńskich tworzyli wieżowcy: Janusz Atlas, Andrzej Rzepliński, Marek Safjan i Bogusław Wołoszański, ale nikt ich wtedy nie znał.

Reklama
Reklama

Najważniejszy na obozie był Andrzej Jaroszewicz, syn wicepremiera, szeregowiec jak my, ale chodzący w oficerskim pasie. Na przysięgę wojskowym śmigłowcem przyleciał jego ojciec, wraz z rektorem UW profesorem Stanisławem Turskim.

Najpierw złożyliśmy przysięgę na wierność ojczyźnie. Kilkuset chłopaków stojących na placu apelowym w sierpniowym słońcu. Kiedy doszło do fragmentu o wierności Związkowi Radzieckiemu, trzy czwarte z nas zamilkło. Coś takiego nie mogło przejść nam przez gardła.

Potem defilowaliśmy przed wicepremierem Piotrem Jaroszewiczem. My, w ostatnich czwórkach, wdychając kurz, wzniesiony przez naszych wyższych poprzedników. Ja w drugiej kompanii, bracia Kaczyńscy w pierwszej. Jaroszewicz zabrał syna do Warszawy, a wieczorem helikopter przywiózł go z powrotem.

Kiedy Lech Kaczyński został prezydentem Warszawy, poszliśmy do niego z redakcyjnym kolegą Krzysztofem Guzowskim, porozmawiać o inwestycjach sportowych w stolicy. Potem zaczęliśmy odgrzebywać w pamięci Studium Wojskowe UW u zbiegu Czerniakowskiej i Szwoleżerów oraz obóz w Morągu, przypominając sobie, ilu było wśród nas kolegów, którzy porobili w różnych dziedzinach kariery.

[wyimek]Prezydent w młodości chodził na mecze i nawet robił notatki [/wyimek]

Oczywiście musieliśmy przywołać wspomnienie kapitana Kucejki i jego refleksję powtarzaną kolejnym rocznikom: – Student, cholera panie. Niby kulturtraeger, a karabina rozłożyć nie umie.

Reklama
Reklama

Po kolejnych dwóch latach spotkaliśmy się w Pałacu Prezydenckim. Lech Kaczyński dekorował Kazimierza Górskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Schorowany, 85-letni pan Kazimierz, otoczony wianuszkiem trampkarzy Legii, siedział w fotelu, a pan prezydent, stojąc, roztaczał przed nim cudowną przeszłość. Przez dobre pięć minut wspominał występy Wielkiej Drużyny, a ja zastanawiałem się, kiedy popełni jakiś błąd, bo żadnej kartki przed sobą nie miał. Nie zrobił żadnego.

[srodtytul]Pan nie musi[/srodtytul]

Po oficjalnej ceremonii przeszliśmy do sąsiedniego salonu na lampkę wina. Uznałem, że wypada mi się przedstawić, ale nim wypowiedziałem formułkę, prezydent przerwał mi słowami: - Pan nie musi. Dobrze pamiętam, druga kompania.

Zaczęliśmy rozmawiać o piłce i Warszawie. Nie przypominam sobie, aby Lech Kaczyński należał do moich partnerów z pułkowego boiska w Morągu, ale swoboda, z jaką wyłożył historię polskiego futbolu, dodała mi odwagi przy zadaniu kilku pytań.

Okazało się, że chociaż Lech Kaczyński grał w szkole w szczypiorniaka, to chodził na mecze piłkarskie i nawet robił sobie jakieś notatki. Spytałem więc, komu, jako warszawiak, kibicował. Wojskowej Legii, jak większość z nas, jego rówieśników, którzy zaczęli chodzić na Łazienkowską dla wielkiej piłki, czy może prawdziwie warszawskiej i bohaterskiej Polonii.

[srodtytul]Za Gwardią[/srodtytul]

Reklama
Reklama

Niczego innego nie brałem pod uwagę. Odpowiedź była zaskakująca: – Byłem za Gwardią – powiedział – bo mieszkałem blisko, lubiłem patrzeć na prawdziwy mecz, a korzenie klubu mnie nie interesowały.

A Gwardia, wiadomo, „drużyna z Rakowieckiej“, jak z lubością pisał zawsze Krzysztof Mętrak, co czujny cenzor zamieniał na ulicę Racławicką. Wkrótce, podczas mundialu 2006 z wysokości trybuny prasowej stadionu w Dortmundzie zobaczyłem polską parę prezydencką przechodzącą po meczu z Niemcami przez boisko, niestety, nie do piłkarzy na miarę tych od Górskiego.

Takich piłkarzy już nie ma, podobnie jak JW 4276 w Morągu, gdzie ćwiczyliśmy pozorowane ataki na wrogie wojska NATO. Wkrótce staną tam amerykańskie wyrzutnie rakietowe. Będą to rakiety o nazwie Patriot.

Sport
Iga Świątek, Premier League i NBA. Co obejrzeć w święta?
Sport
Ślizgawki, komersy i klubowe wigilie, czyli Boże Narodzenia polskich sportowców
Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Materiał Promocyjny
Polska jest dla nas strategicznym rynkiem
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
Podpis elektroniczny w aplikacji mObywatel – cyfrowe narzędzie, które ułatwia życie
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama