Wszystko zrobili niby dobrze. Najpierw przypatrywali się, jak BMW radzi sobie w Formule 1 ze swoim zespołem. Potem wytypowali team Brawn GP z właściwym menedżerem (Rossem Brawnem) i świetnymi kierowcami. Jenson Button właśnie został mistrzem świata, a Rubens Barrichello też był wysoko.
Ale oni chcieli po swojemu, więc wzięli utalentowanego Niemca Nico Rosberga i starego mistrza Michaela Schumachera (największe sukcesy odnosił z Brawnem), i nie wypaliło. Co poszło nie tak? Schumacher ma gotową odpowiedź: za mało pieniędzy. Brawn miał bardziej finezyjną i zagmatwaną odpowiedź: zmiany w naszym departamencie pracującym nad dynamiką i kilka innych technologicznych problemów zaważyły na braku sukcesu. - Musieliśmy trochę poczekać, zanim przyszedł do nas Mike Elliott, bo miał swoje zobowiązania w Lotusie - mówił Brawn w wywiadzie dla serwisu Autosport.
Teraz nikt jednak takich tłumaczeń nie będzie chciał słuchać, a już na pewno nie Lewis Hamilton, którego Mercedes skusił grubymi milionami do porzucenia McLarena, w którym się niemal wychował.
Brytyjczyk jest przyzwyczajony do zwycięstw i nie będzie chciał słuchać tłumaczeń, że w przygotowaniach zabrakło jednego menedżera albo dwóch inżynierów. Wszystko ma działać.
Do tej pory nie działało, więc czyjaś głowa musiała spaść. Padło na Norberta Hauga, który przez lata sterował obecnością Mercedesa w Formule 1 i za jego rządów niemieckie silniki trzy razy dowiozły kierowców McLarenów do mistrzostwa świata: Mikę Hakkinena w 1998 i 1999 roku i raz Hamiltona (w 2008 roku). Ale z zarządzaniem całym zespołem poszło mu już gorzej.