Cały worek doświadczeń

Justyna Kowalczyk o samotności w Tour de Ski, śpiewaniu przed Alpe Cermis i czekaniu na mistrzostwa w Val di Fiemme

Aktualizacja: 07.01.2013 01:21 Publikacja: 07.01.2013 01:02

Cały worek doświadczeń

Foto: ROL

Trener mówi, że to był najłatwiejszy Tour ze wszystkich siedmiu. Zgadza się pani?

Justyna Kowalczyk:

Trener ma rację. Poza finałowym biegiem to był najfajniejszy Tour. Najmniej kosztował energii, najlepiej go znosiłam fizycznie i psychicznie. W niedzielę było już gorzej, ale myślę, że da się to łatwo wytłumaczyć. Praktycznie cały Tour przebiegłam sama, to ja ciągnęłam grupę, to ja byłam pod największą presją, na mnie się wszyscy rzucali. Alpe Cemis bolało, ale najważniejsze, że w pierwszych sześciu biegach nie wyrzuciłam energii na darmo.

Rok temu przed finałowym starciem z Marit Bjoergen wstała pani o piątej rano, śpiewała i opisała to potem jako objawy najwyższego stanu podenerwowania. A jak było tym razem?

Trochę pośpiewałam, budziłam się w nocy. Alpe Cermis to jedyny bieg, przed którym się w tym Tourze zdenerwowałam. Nie chodzi o to, jaką ma się przewagę nad rywalkami. Każdy się najbardziej boi nie rywalek, tylko góry, żeby się na nią wdrapać w przyzwoitym czasie.

Ale trener mówi, że pani już lubi tę górę.

Nie mam nic przeciw niej. Po prostu tym razem odczucia miałam gorsze niż zwykle. Może byłam za mało skoncentrowana, nie wiem. Dwie minuty nad Therese to niewystarczająca przewaga, by przyjmować gratulacje już przed startem. Na Alpe Cermis wszystko jest możliwe. Pamiętam taki wyścig, w którym Marit Bjoergen miała walczyć o pierwsze miejsce – nie mówię o poprzednim roku – a my ją z Marianną Longą wyprzedziłyśmy jeszcze przed początkiem podbiegu, choć ruszałyśmy z minutową stratą. Nie wiadomo, co się z nią stało. Taki jest Tour. Dlatego dla mnie wszystko było jeszcze sprawą otwartą. Cały czas pilnowałam, jak daleko z tyłu jest Therese. W pewnym momencie, gdy został mi już tylko jeden stromy odcinek, pomyślałam, że chyba pora przestać dawać nadzieję i złudzenia goniącej. Przyspieszyłam, wiedząc, że na finisz już się jakoś doczołgam.

To był najfajniejszy Tour de Ski, kosztował mnie najmniej energii

Ten Tour był najłatwiejszy. A który najtrudniejszy?

Pierwszy wygrany, sprzed trzech lat, gdy rywalizowałyśmy z Petrą Majdić, bo zdarzyło się wiele niepotrzebnych potknięć, upadki i inne rzeczy. A przede wszystkim wtedy nie miałam tylu doświadczeń. A teraz jest ich cały worek i naprawdę trudno o takie pytanie o Tour, na które nie potrafiłabym znaleźć odpowiedzi. Nic mnie nie zaskoczy. A wtedy byłam jednym wielkim znakiem zapytania.

Był taki czas, że przedostatni etap Touru w Val di Fiemme to była dla pani przeklęta sobota. A w trzech ostatnich Tourach to właśnie na 10 km stylem klasycznym udają się pani wielkie wyścigi. Val di Fiemme stało się pani miejscem? Mistrzostwa świata już za półtora miesiąca.

Startuję tutaj od bardzo dawna, już jedenasty rok –licząc zawody juniorskie. Zawsze uważałam, że w Val di Fiemme są takie trasy, na których powinnam się dobrze czuć. I rzeczywiście, tak było na początku. Ale potem coś się zmieniło i bardzo chciałam to odwrócić. Odwróciłam. Jeśli nie robię tu nerwowych ruchów, to są dobre wyniki. Mam nadzieję, że nerwowych ruchów uniknę za półtora miesiąca. Wierzcie mi, to jest dla mnie zupełnie inne miejsce niż to, w którym mistrzostwa były dwa lata temu (w Oslo – piw). Niebo a ziemia. Postaram się pokazać, jak potrafię biegać.

Bieg na 30 km stylem klasycznym, na który pani najbardziej czeka, będzie po tej samej trasie, na której ostatnio wygrywa pani na 10 km?

Albo będziemy biegać po tej 5-kilometrowej pętli, albo po pętli do stylu dowolnego, która niewiele się różni. Jest z drugiej strony stadionu.

To już tradycja, że Tour de Ski wygrywa pani dzień po zwycięstwie w plebiscycie na sportowca roku. Wiele osób jest zaskoczonych tym, że pokonała pani Tomasza Majewskiego.

Ja też. Zasypiałam z myślą, że będę druga, a obudziłam się zwyciężczynią. Bardzo dziękuję kibicom. To daje niesamowitego kopa. Traktuję to jako kredyt zaufania. Wiem, że rywalizowałam ze złotymi medalistami olimpijskimi, a igrzyska to igrzyska. Mam nadzieję, że spłacę ten kredyt podczas mistrzostw świata.

Tomasz Majewski zawiedziony porażką z Robertem Kubicą w plebiscycie po pierwszym złotym medalu mówił, że chyba musi zrobić prawo jazdy. Powinna się pani teraz spodziewać, że przyjdzie po lekcje biegania.

Co ja mogę powiedzieć? Podwójne złoto olimpijskie to ogromny sukces, bardzo to doceniam. Ale to nie ja głosowałam, nie wysyłałam esemesów. Więc nie mogę się do tego odnosić.

Zwykle po Tourze robi sobie pani przerwę w startach, a tym razem jedziecie na Puchar Świata do Liberca. Z ręką na sercu, chce się pani?

Dobre pytanie. W sobotę rozmawiałam o tym z Finką Anne Kylloenen. Ona nie była pewna, czy jedzie. Mówię: – Oczywiście, że jadę. Bo mi się już nie chce trenować. Mam zresztą więcej powodów. Może uda mi się zahaczyć o Polskę, choć na sekundę. Poza tym w Libercu jest sprint klasykiem, na którym mi w tym sezonie wyjątkowo zależy, bo dają za niego medale w MŚ. Oczywiście to inna trasa i inne warunki, niż będą w Val di Fiemme, będzie pewnie dużo lodu, ale trzeba startować. Nie zawsze robiłam sobie przerwy, kiedyś tydzień po Tourze wygrałam na 10 km w Otepaeae. I co ważne, wtedy się nie rozchorowałam. Możliwe, że gdybym teraz dała sobie dwa tygodnie luzu, to skończyłoby się chorobą. Muszę się trzymać, i tyle.

Justyna Kowalczyk już myśli o kolejnym wyścigu

Oczywiście wróci pani do Touru za rok?

Nie będę cytować, co sobie pomyślałam, gdy padłam za metą. Zastanawiam się, dlaczego tutaj nawet finiszowe metry musieli nam wymyślić pod górę. Ktoś na tych ostatnich metrach stał z polską flagą. – Naiwny człowieku – pomyślałam sobie – wierzysz, że mam siłę ją wziąć ze sobą? Dziś jestem okropnie zmęczona, ale jeśli się znowu okaże, że po Tourze biegam lepiej, to nie mam wyjścia.

Trener zawsze się odgraża, że nie wrócicie, ale mówi to zwykle po Alpe Cermis. A tym razem skarżył się już wcześniej, że dekoracje, konferencje, kontrole zbyt wiele panią kosztują.

Tego nie ominę. Po prostu wymyślając Tour, nikt nie przewidział, że to jedna Polka będzie musiała cały czas czekać na dekoracje, konferencje. Ale to trwa tak długo, że już mam wszystko dobrze poukładane.

Walka o Kryształową Kulę jest już rozstrzygnięta?

Jeszcze nie. Ale jestem jej bardzo blisko.

Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?