Za Dakarem tęsknią w Afryce, choć głośno się do tego nie przyznają. Zatęsknili już w 2007 roku, od razu po ogłoszeniu decyzji o odwołaniu. Ale zamiast coś zrobić, wolą wzywać rajd do powrotu albo zmiany nazwy. Ostatnio zrobił to minister turystyki Senegalu Youssou N'Dour.
- Minister nie ma wątpliwości, że rajd powinien wrócić do Afryki albo zmienić swoją nazwę - powiedział jego rzecznik prasowy Charles Faye. - Organizatorzy mogą przenieść imprezę gdzie chcą, ale nie powinni zachowywać nazwy, na której zarabiają pieniądze - dodał Faye. Rzecznik ministra przyznał też, że Senegal traci na turystyce sporo, od kiedy rajd wyemigrował na inny kontynent. Mają czego żałować. Peru szacuje, że w zeszłym roku zarobiło 80 mln dolarów, Chile 103 mln, a Argentyna nawet 180 mln. A przecież, żeby gościć Dakar nie trzeba żadnej specjalnej infrastruktury – wszystko daje natura.
Rajd Dakar według marzenia Thierry'ego Sabine'a miał jechać w piaskach Sahary, czyli tam, gdzie on sam błąkał się w 1977 roku przez trzy dni, zanim uratowała go libijska armia. I przez prawie trzydzieści lat jeździł właśnie tamtędy, choć startował z różnych miejsc Barcelony, Grenady, a nawet Lizbony i nie zawsze dojeżdżał do Senegalu. W 1992 roku kierowcy przejechali cały kontynent, żeby zatrzymać się na mecie w Kapsztadzie. Tylko, że co jakiś czas docierały do nich sygnały, że nie są w Afryce mile widziani. W 2000 roku w Nigrze musieli się przesiąść do samolotów Rusłan, bo w Mauretanii zrobiło się niebezpiecznie. Karawana wylądowała dopiero w Libii i ruszyła znowu z miasta Sabha. W 2003 roku na granicy libijsko-egipskiej pod jedną z ciężarówek serwisowych wybuchła mina, na szczęście nikt z załogi nie ucierpiał, a rajd zatrzymał się tylko na krótko. Rajd wyemigrował, bo w grudniu 2007 roku (tuż przed startem kolejnej edycji) miarka się przebrała. Niebezpiecznie było od dawna, ale wtedy w ataku na terytorium Mauretanii zginęło czterech francuskich turystów i trzech miejscowych żołnierzy. Francuskie ministerstwo spraw zagranicznych odradziło jakiekolwiek wyprawy w tamte rejony, bo Al-Kaida wzięła podobno rajd na celownik. Dakar po raz pierwszy nie wyjechał na trasę, a rok później pojawił się już w Ameryce Południowej.
Tylko, że nazwy nie zmienił, bo Dakar to więcej niż geografia. To też marka, za którą stoją emocje kibiców i potężne pieniądze. Były obawy o jego oglądalność z powodu różnicy czasu, ale katastrofy nie ma i na razie rajd nie zamierza wracać: Atacama znakomicie sprawdza się jako pustynia, a Andy nie są łatwiejsze ani mniej widowiskowe niż góry Atlas. Organizatorzy mają nawet pomysł, żeby do listy krajów dołożyć Brazylię, Urugwaj, Paragwaj czy Ekwador. Zagrożenie w Afryce się nie zmniejszyło. - Dakar na razie nie ruszy się z Ameryki, ponieważ znakomicie nas tu przyjęto, a powrót do Afryki w tym momencie jest niemożliwy - mówił tuż przed startem tegorocznej imprezy jej dyrektor, Etienne Lavigne. Francuscy komandosi, którzy walczą w Mali mogą potwierdzić, że miał rację.