Dla ratowania wizerunku Lance Armstrong zaryzykował porażki w procesach cywilnych. Bo więzienia raczej bać się nie musi.
Z Austin, gdzie ma swoją rezydencję i gdzie udzielał wywiadu Oprah Winfrey, do San Antonio, gdzie w więzieniu federalnym odsiadywała karę za m.in. dopingowe krzywoprzysięstwo była mistrzyni sprintu Marion Jones, jest tylko półtorej godziny jazdy samochodem. Ale te dwie sprawy dzieli przepaść.
Wszystko wskazuje na to, że Armstrong lawirował w sprawie dopingu sprytniej niż Jones. I miał więcej szczęścia. On też złożył kłamliwe zeznanie pod przysięgą, że nie brał środków dopingujących. Zrobił to w 2005 roku podczas procedury arbitrażu w sporze z firmą SCA Promotions, która ubezpieczała wypłatę premii za zwycięstwa Lance'a w Tour de France. SCA zarzucała mu, że wygrywał dzięki farmakologicznemu oszustwu. Ale musiała pójść na ugodę, bo prawnicy uznali, że to czy Armstrong się szprycował nie ma znaczenia dla wypłaty ubezpieczenia.
Krzywoprzysięstwo Lance'a podczas tamtego arbitrażu już uległo przedawnieniu. Wszystko wskazuje też na to, że Armstrong nie składał zeznań w federalnym śledztwie w sprawie defraudacji publicznych pieniędzy przez grupę US Postal, rozprowadzania zabronionych substancji i prania pieniędzy przez członków tej grupy.
To śledztwo zostało rok temu umorzone bez wyjaśnienia (i obrosło już wieloma teoriami spiskowymi), mimo że wielu zaangażowanych w nie śledczych sprzeciwiało się takiej decyzji swojego szefa, prokuratora Andre Birotte'a Jr.