Liga NHL wreszcie rusza po ciężkim lokaucie (pierwsze mecze w sobotę). Po kilku miesiącach przerwy zawodnicy ćwiczą, trenerzy myślą nad taktyką, telewizje przygotowują ramówkę, a menedżerowie się boją. Boją się, bo nie wiadomo, jak na całą awanturę o kasę zareagowali kibice. Przez wszystkie kluby, jak liga długa i szeroka, słychać wciąż jedno pytanie: przyjdą, czy nie przyjdą?
Przez kilka miesięcy to kibice byli zakładnikami właścicieli i zawodników, którzy kłócili się o podział miliardów dolarów, o długość kontraktów i czas obowiązywania układu zbiorowego pracy. Teraz choć przez chwilę to fani mają w ręku bogaczy, bo oni ostatecznie pozwalają zarabiać im miliardy.
NHL się wreszcie otrząsnęła z amoku i teraz zastanawia się jak udobruchać kibiców i zminimalizować straty. Pierwsi zaczęli zawodnicy, tuż po podpisaniu porozumienia. Powiedzieli i zniknęli na obozach przygotowawczych.
Potem przemówił generalny komisarz Gary Bettman. - Zawodników, którzy woleli grać, a nie negocjować, naszych partnerów, którzy wspierają ligę, i przede wszystkim kibiców, którzy kochają i tęsknią za NHL, bardzo przepraszam. Wiem, że wyjaśnienia i przeprosiny nie wymażą tych ciężkich chwil, które przeżywaliście w ostatnich miesiącach - mówił Bettman, za którego rządów to był już trzeci lokaut.
Teraz, tuż przed startem rozgrywek, NHL poszła o krok dalej i wykupiła w największych amerykańskich i kanadyjskich gazetach ogłoszenia: "Drodzy fani, kiedy wasze drużyny przygotowują się do startu sezonu, pragniemy podziękować wam za waszą cierpliwość i przeprosić za czas, kiedy nas nie było."