W sobotę na Stade de France w Paryżu Anglia zagra decydujący mecz z RPA. Od Wysp Brytyjskich po antypody ludzie będą patrzeć na rugby tak, jak my patrzymy na eliminacje piłkarskich mistrzostw kontynentu, wyścigi Formuły 1 czy skoki Adama Małysza.
To dopiero szósty Puchar Świata. Wcześniej się nie udało, gdyż przeszkadzała pielęgnowana na Wyspach Brytyjskich tradycja amatorstwa oraz nieufność Międzynarodowej Rady Rugby wobec propozycji, by zawody organizowały zewnętrzne firmy komercyjne.
Wszystko zmieniło się w 1985 roku w Paryżu. Kiedy Australia i Nowa Zelandia przedstawiły kolejną ofertę organizacji PŚ, wydawało się, że mają wsparcie tylko Francji oraz Afryki Południowej, która i tak nie mogła startować z powodu bojkotu związanego z apartheidem. Chociaż głosowanie było tajne, to nie tak tajne, by nie wiedzieć, że Anglia i Walia po cichu zmieniły zdanie i można było ogłosić narodziny PŚ – w 1987 roku.
Obawy dotyczące upadku amatorstwa potwierdziły się. Impreza była za duża i zbyt znacząca, by nie popłynął ku niej strumień pieniędzy od telewizji i sponsorów. Już pierwszy turniej w Nowej Zelandii i Australii zgromadził na trybunach 600 tys. widzów, a przed telewizorami 300 mln w 17 krajach. Przychód obliczono na 3,3 mln funtów szterlingów, czysty zysk na 1 mln.
Przewaga kilku potęg rugby nad grupą drużyn, które tylko wypełniły drabinkę spotkań, była bardzo duża. Mistrzem została Nowa Zelandia (29:9 w finale z Francją).