Reklama
Rozwiń

Tureckie numery

Okoliczności zwycięstwa Turcji nad Czechami sprawiły, że piłkarze z pogranicza Europy i Azji stali się bardziej interesujący niż uznane gwiazdy.

Aktualizacja: 16.06.2008 18:55 Publikacja: 16.06.2008 18:32

Turecka kibicka

Turecka kibicka

Foto: AFP

Turcy już takie niespodzianki sprawiali. To był przez lata odpowiedni przeciwnik dla większości europejskich reprezentacji, które chciały sobie poprawić samopoczucie. Polacy akurat do tej grupy nie należeli, bo zdarzało się nam przegrywać z Turcją nawet na własnym boisku. Ale pod koniec lat 80. Turcy uznali, że tak dalej być nie może. Najpierw do Zachodu zbliżyły się trzy największe kluby ze Stambuł - Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas, zwiększając liczbę zatrudnianych znanych trenerów, a w drugiej kolejności piłkarzy. Jeszcze w połowie lat 70. Fenerbahce Stambuł w meczu pucharowym z Ruchem Chorzów prowadził słynny Brazylijczyk, dwukrotny mistrz świata - Didi. A kiedy w roku 1991 Roman Kosecki przechodził z Legii do Galatasaray, dziwiono się, że tak kiepski kierunek wybrał.

Kilka miesięcy wcześniej trenerem reprezentacji Turcji został twórca potęgi futbolu duńskiego, Niemiec Sepp Piontek. Jego asystentem został dzisiejszy opiekun kadry, wówczas 37-letni Fatih Terim. Machina została puszczona w ruch. Pracę w tureckich klubach znaleźli świetnie opłacani znani trenerzy z Niemiec i innych silnych krajów - Jupp Derwall, Christoph Daum, Mircea Lucescu, Vicente Del Bosque, Guus Hiddink prowadził Besiktas, Hans - Peter Briegel Trabzonspor, a Brazylijczyk Zico odnosił w zakończonym sezonie Ligi Mistrzów sukcesy z Fenerbahce. Grał tu nawet mistrz świata Claudio Taffarel, niemiecki bramkarz Harald Schumacher a Gheorghe Hagi z kilkoma rodakami stanowił o sile Galatasaray. Turcy uczyli się od najlepszych.

Wpływ na rozwój miało też państwo. Prywatne kluby rządziły się swoimi prawami, ale państwo wprowadziło zasady finansowania szkolenia młodzieży. Odpisy podatkowe zachęciły kluby i powstające szkółki, do których ustawiały się kolejki rodziców z synami. Kiedy w roku 1996 Turcja pierwszy raz wystąpiła w mistrzostwach Europy, kraj oszalał. Jeszcze bez sukcesów (przegrali wszystkie trzy mecze i nie zdobyli bramki), ale już otarli się o wielki świat.

Cztery lata później byli już znacznie mądrzejsi. Nie dość, że Galatasaray (trenowany przez Fatiha Terima) wywalczył Puchar UEFA, pokonując w finale Arsenal, to podczas Euro w Belgii i Holandii przechodzili stany, podobne do tego, co dzieje się teraz. Rozpoczęli od porażki z Włochami 1:2, potem zremisowali 0:0 ze Szwecją i kiedy wydawało się, że to już koniec, pokonali 2:0 Belgów, na ich narodowym stadionie w Brukseli, na oczach całego parlamentu europejskiego. To był dla Belgów szok, podobny do tego, w jakim są wciąż Czesi.

Wprawdzie w ćwierćfinale przegrali z Portugalią (przez godzinę Turcja grała w dziesiątkę i nie wykorzystała karnego), ale aż czternastu zawodników z kadry na ówczesne Euro znalazło się w drużynie jadącej na mundial do Korei i Japonii. Pierwszy mundial Turcji od 48 lat i od razu wyjątkowo udany, zakończony trzecim miejscem. Teraz specjalnością Turków są gole, wbijane przeciwnikom w ostatnich sekundach meczu. Wtedy Hakan Sukur, absolutna ikona futbolu nad Bosforem, strzelił gola już w 11 sekundzie. Turcja zwyciężyła Koreę 3:2, a zestaw pary walczącej o brązowy medal stanowił największą niespodziankę azjatyckich mistrzostw. Od tej pory już rzadziej mówiono, że Turcja ma szczęście. Sukcesy ich reprezentacji i klubów nikogo nie dziwiły i można je było logicznie uzasadnić.

Zaczęto też obserwować ruch odwrotny, od obowiązującego w ostatnich latach XX wieku. Turcja swoich najlepszych piłkarzy zaczęła eksportować. W kadrze na Euro w Austrii i Szwajcarii znalazło się siedmiu graczy z klubów zachodnich. Byłoby ich więcej, gdyby napastnik Schalke Halil Altintop i pomocnik Stuttgartu Yildiray Basturk nie odnieśli kontuzji. Bohater meczu z Czechami, kapitan drużyny Nihat Kahveci jest czołowym strzelcem Villarreal i Primera Division, a słusznie przez nas hołubiony Ebi Smolarek ma tam w porównaniu z nim pozycję podrzędną. Obrońca Hamit Altintop został mistrzem Niemiec w barwach Bayernu. Emre Belozoglu jest rozgrywającym Newcastle a Tuncay Sanli - Middlesbrough. Wiedzą o co w tej grze chodzi.

Turcy zawsze słynęli z dobrej techniki, ambicji, gry do ostatniego gwizdka, ale i złośliwości, a nawet brutalności. W drugiej połowie meczu z Portugalią, kiedy zdawali sobie sprawę, że nie mają szans na zwycięstwo, kilkakrotnie zaatakowali Portugalczyków w sposób dalece odbiegający od zachowań na cywilizowanych boiskach. Czerwone kartki dla tureckich piłkarzy za faule, obrazy sędziów i przeciwników nie są niczym wyjątkowym. Ale to, co stało się w eliminacjach do mistrzostw świata 2006 przeszło wszelkie granice. W pierwszym meczu, ze Szwajcarią, Turcja przegrała w Zurychu 0:2. Rewanż w Stambule zakończył się jej zwycięstwem 4:2, ale te dwie stracone bramki zadecydowały o awansie Szwajcarów. Po meczu piłkarze i działacze szwajcarscy zostali pobici przez gospodarzy, a jeden ze szwajcarskich piłkarzy trafił nawet do szpitala. Czegoś takiego na boiskach Europy jeszcze nie widziano. Konsekwencją tych awantur stało się m.in. rozegranie trzech meczów do Euro 2008 na neutralnym terenie (Turcy wybrali Frankfurt), wysokie kary finansowe i odsunięcie dwóch piłkarzy (m.in. Emre Belozoglu) od kilku meczów eliminacyjnych.

Turcja to także gorące głowy. Piłkarzy wspierają dziesiątki tysięcy rodaków, mieszkających w Szwajcarii i w Niemczech. Bardzo sympatyczni ludzie. Ale kiedy zaczyna się mecz - czasami tracą rozum.

Turcy już takie niespodzianki sprawiali. To był przez lata odpowiedni przeciwnik dla większości europejskich reprezentacji, które chciały sobie poprawić samopoczucie. Polacy akurat do tej grupy nie należeli, bo zdarzało się nam przegrywać z Turcją nawet na własnym boisku. Ale pod koniec lat 80. Turcy uznali, że tak dalej być nie może. Najpierw do Zachodu zbliżyły się trzy największe kluby ze Stambuł - Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas, zwiększając liczbę zatrudnianych znanych trenerów, a w drugiej kolejności piłkarzy. Jeszcze w połowie lat 70. Fenerbahce Stambuł w meczu pucharowym z Ruchem Chorzów prowadził słynny Brazylijczyk, dwukrotny mistrz świata - Didi. A kiedy w roku 1991 Roman Kosecki przechodził z Legii do Galatasaray, dziwiono się, że tak kiepski kierunek wybrał.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku