Na strzeżone do tej pory boisko Thermenplatz można wejść bez przeszkód, ale nie ma po co. Polacy już tam nie trenują, wkrótce wrócą miejscowi piłkarze. Do biura prasowego tym razem wchodzili ludzie bez akredytacji. Skończyły się zakazy, tajemnice, zamknięte drzwi, bo wszystko się skończyło.
Kiedy Leo Beenhakker wysiadał z samochodu, nie kłębił się przy nim tłum fotoreporterów. Kilku kibiców z Polski ubranych w białe koszulki nie skandowało jego imienia. Patrzyli w milczeniu, wyraźnie zdegustowani tym, co przeżyli dzień wcześniej w Klagenfurcie.
W Bad Waltersdorf skończyły się zakazy, tajemnice, zamknięte drzwi, bo wszystko się skończyło
Biuro po raz ostatni zapełniło się dziennikarzami. Polskich było ponad 50. Zagranicznych – chyba dwóch, może pięciu. Polska przestała być interesująca. Przyszli wszyscy członkowie sztabu szkoleniowego. Leo Beenhakker usiadł z rzecznikiem kadry Martą Alf tym razem nie za konferencyjnym stołem, lecz piętro niżej, przy okrągłym stoliku. Beenhakker zwykle podczas konferencji pije kawę. Podano mu ją i tym razem, ale nawet jej nie ruszył.
Obok zajęli miejsca członkowie sztabu: menedżer kadry Jan de Zeeuw, asystenci Beenhakkera Dariusz Dziekanowski, Bogusław Kaczmarek i Adam Nawałka, trenerzy bramkarzy Frans Hoek i Andrzej Dawidziuk oraz trener od przygotowania fizycznego, fizjolog Michael Lindemann. Czterech Polaków i czterech Holendrów.