Większość dziewczynek już w dzieciństwie się uczy, że boisko piłkarskie to zastrzeżony teren. Przestrzeń przypisana chłopcom, a przy tym rządząca się regułami, których nikt nam nie tłumaczy. W mojej podstawówce sprawa była jasna – najważniejszy obiekt sportowy należał do chłopaków. Wybiegali tam na przerwach, piłkę kopał z nimi nawet ksiądz. Byli wyróżnieni, mieli coś swojego, coś ważnego. Wracali na lekcje spoceni, zziajani, z emocjami na twarzy. A my? My też miałyśmy swoje sprawy, ale żadnej nie nadano takiej rangi, żadna nie kończyła się ogólnoszkolnymi rozgrywkami. Na lekcjach wychowania fizycznego nasi koledzy zdobywali konkretne umiejętności: pracy zespołowej, rywalizacji, fair play. My szwendałyśmy się po zdezelowanej bieżni z nauczycielkami, które nie miały pomysłu na to, czym nas zająć. Skakałyśmy w dal (ale nas to nie uskrzydlało), rzucałyśmy piłką lekarską (ale nie wyleczyło nas to z kompleksów), czasem grałyśmy w siatkówkę, tyle że… bez siatki, czyli na niby.
Podczas gdy dla chłopaków rywalizacja sportowa bywała kwestią życia i śmierci, naszych zdolności fizycznych nikt nie traktował poważnie. Serio były tylko oceny – za skok przez kozła, przewrót w tył i stanie na rękach. Jeśli któraś z nas tych indywidualnych talentów nie wyćwiczyła, kończyła, rycząc mamie w rękaw w poczuciu gorszości. Nigdy nie wróciłam do domu z okrzykiem: wygrałyśmy! Bo nigdyśmy o nic nie grały. Kiedy w liceum trafiła się wreszcie nauczycielka próbująca obudzić w nas ducha wspólnoty na boisku do koszykówki, dostrzegłam naszą bezradność. Nie umiałyśmy dzielić zadań w grupie, wszystkie biegłyśmy do piłki, o zespołowości nie miałyśmy pojęcia. Byłam rozczarowana, bo koszykówki uczyłam się wcześniej, grając z kolegami starszego brata, i wiedziałam, że oni potrafią więcej.
Większość dziewczynek już w dzieciństwie sięuczy, że boisko piłkarskie to zastrzeżony teren
Sport wciąż jest domeną mężczyzn, a uczucia, które uwalniają się podczas meczów, pozostają dla kobiet niezrozumiałe, bo ich na własnej skórze nie doświadczyły. Są o piłkę zazdrosne podwójnie – jako partnerki odsunięte na dalszy plan i jako dziewczynki pozbawione czegoś ważnego.
Widziałam, jak w telewizji polska wokalistka radziła paniom, by podczas meczów robiły swoje, czyli manicure albo porządek w kosmetyczce. Ja wolę inny scenariusz. W filmie „Podkręć jak Beckham”, opowiadającym o młodej dziewczynie trenującej futbol, jest taka scena: matka, cierpiąca dotąd na wstręt do piłki, postanawia zrozumieć pasję córki. Siedzi przy stole z mężem, a on, przestawiając słoiki z keczupem, musztardą i sosem tatarskim, wyjaśnia żonie, kiedy musztarda jest na spalonym, a kiedy nie.Panowie, jest weekend, macie czas. Możecie mecz Rosjan z Holendrami obejrzeć sami. Możecie też zabrać nas ze sobą na boisko.