Nie muszą się rzucać do rzeki jak Wanda, co Niemca nie chciała. A sekundowanie rosyjskim piłkarzom byłoby właśnie takim samobójczym gestem. Kobieta wrogowi – nawet historycznemu – oddać się nie ma prawa, bo jest nosicielką narodowego honoru. Dźwiga go niekoniecznie w imieniu własnym, służy raczej jako sanktuarium, w którym mężczyźni tę relikwię przechowują. Kiedy oglądałam z grupą znajomych mecz Rosja – Hiszpania, znalazła się wśród nas tylko jedna koleżanka kibicująca sąsiadom ze wschodu. Nagle nachylił się nad nią chłopak i ryknął: – Co ty: zaborcy kibicujesz?! Niby żart, ale brzmiał jak groźba.

Niech się żadna z was nie waży oklaskiwać w finale Niemców. I niech się żadnej nie zdaje, że te mistrzostwa promują europejską wspólnotę. Popieramy tych, którzy mają rację, a mają ją ci, którzy nam nic złego nie zrobili. Hiszpanie, poza tym że są niegroźni, mają też inne zalety: południowy temperament, piękne plaże, tortille, są przystojni i podobno namiętni. Natomiast Niemcy – wiadomo – odrażający. W każdym czai się dyktator i nawet jeśli bestia nigdy się nie obudzi, to i tak okażą się wyzutymi z uczuć robotami napędzanymi dyscypliną i solidnością. A więc Polki, odetchnijcie z ulgą. Nie musicie kochać swych sąsiadów, możecie nadal mieć ich za miłości niegodnych. Tym bardziej że jedni są prostakami ze słabością do wódki, a drudzy zimnymi kapralami. Nie ma żadnego moralnego nakazu okazywania empatii wrogom swych mężczyzn.

Podczas finału macie natomiast szansę wywiązać się z przypisanego wam obowiązku antyniemieckości. I spotka was za to nagroda. Przez co najmniej 90 minut będziecie mogły oddawać się iluzji, że gdzieś, w dalekiej słonecznej krainie, żyją lepsi faceci. Lepsi nie tylko od waszych wrogów, ale i partnerów. Ideałom z Iberii obce są słowiańska porywczość i nieczułość. Oni wieczorami tańczą flamenco, zamiast chlać wódkę, sączą z kieliszków wino, a kobiece troski rozumieją bez słów, na co koronnym dowodem jest kino Pedro Almodóvara.

Organizatorzy mistrzostw – w większości mężczyźni – też chcą uchodzić za wrażliwych, więc mydlą oczy hasłem sprzeciwu wobec rasizmu. Bardzo to sprytne, skupić uwagę na abstrakcyjnej idei. Bo nawet jeśli Francuzi, Holendrzy czy Niemcy na co dzień nie akceptują imigrantów z Afryki i Azji, to przecież nie z nimi rywalizują teraz na boisku. Łatwo mówić o miłości do egzotycznych bliźnich, których kolor skóry różni się od naszego. Ale przecież nie polubimy obcych, bo w tych rozgrywkach widać wyraźnie, że nie lubimy nawet siebie. Kpimy ze sportowej “armii Władimira” i bezwzględnej niemieckiej “maszyny”, przy każdym ich meczu dorzucając cegiełkę do muru stereotypów. Skoro tak, drogie panie, po cośmy się pchały do Europy? Wzięłyśmy ślub z rozsądku, by teraz przed snem uciekać myślami w nierealny świat Almodóvara?

Może lepiej popsuć bojowe szyki i w sobotę zakochać się w kimś naprawdę bliskim, w Niemcu.