Jürgen Klinsmann do końca zwlekał z odpowiedzią, czy przyjmie zaproszenie na mecz finałowy, ale akurat Philipp Lahm jest jednym z tych piłkarzy, którzy spotkają się z poprzednim trenerem kadry już wkrótce. Jeśli nie w Wiedniu, to w Bayernie Monachium, gdzie Klinsmann właśnie zaczął swoje rządy.
Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobił, jeszcze ze swojej willi w Kalifornii, było czuwanie nad negocjacjami w sprawie nowego kontraktu Lahma. Miał być tak wysoki, by oferty klubów z Włoch i Hiszpanii wydały się obrońcy reprezentacji śmieszne. Stanęło na ponad 6 mln euro rocznej pensji, od początku lipca mistrz i jego uczeń będą znów razem.
Lahm debiutował w reprezentacji u Rudiego Völlera, z nim pojechał na mistrzostwa Europy w 2004 roku, ale to Klinsmann zmienił go w takiego piłkarza, jakiego znamy dzisiaj. Kazał myśleć o atakowaniu równie często jak o grze w obronie, czekał cierpliwie, gdy Lahm przez ponad rok leczył kontuzję. Trzymał dla niego miejsce w drużynie na mistrzostwa świata, bo jeśli Niemcy mieli przestać się kojarzyć z nudą i wymęczonymi zwycięstwami, to takiego obrońcy nie mogło zabraknąć w składzie.
Lahm strzelił pierwszą bramkę dla Niemców w meczu otwarcia z Kostaryką, ze spotkania z Polską my pamiętamy przede wszystkim Davida Odonkora i Olivera Neuville’a, ale to on został wybrany na najlepszego piłkarza meczu, a potem trafił do jedenastki gwiazd całych mistrzostw.
Klinsmann mówi do niego „Paolo”, bo Maldini był idolem Lahma z dzieciństwa, ale jeśli styl gry Niemca kogoś przypomina, to raczej Roberta Carlosa. Obrońcę, który czasami ma problemy w pojedynkach blisko własnego pola karnego, ale w najlepszych latach kariery był bezcenny w ataku. Od Maldiniego Lahm jest o głowę niższy, wzrostem pasowałby bardziej do reprezentacji Hiszpanii, choć nawet tam w obronie grają potężniejsi od niego.