We wtorek na przedostatnim alpejskim etapie kolarze, wracając z Włoch do Francji, wjeżdżali na najwyżej położony punkt na całej trasie Tour de France. To tzw. dach wyścigu: Cimme de la Bonnette-Restefond na wysokości 2802 m n.p.m.
Tę drogę wytyczyły w połowie XVIII wieku dla swoich mułów wojska hiszpańskie zmierzające na wojnę o sukcesję tronu austriackiego. W XX wieku dwa sąsiadujące bardzo blisko szczyty La Bonnette i Restefond połączono drogą asfaltową. Dziś jest to najwyżej położona szosa w Europie.
Dotychczas peleton Wielkiej Pętli tylko trzykrotnie pokonywał ten sięgający nieba odcinek. W 1962 i 1964 roku pierwszy na La Bonnette-Restefond wjeżdżał Hiszpan Federico Bahamontes, legendarny „Orzeł z Toledo”, sześciokrotny zwycięzca klasyfikacji górskiej Tour de France i pierwszy hiszpański triumfator Wielkiej Pętli (1959). W 1993 roku premię górską wygrał tu Szkot Robert Millar. Peleton z Miguelem Indurainem, Tonym Romingerem i szykującym się do pamiętnych wyczynów w Pirenejach Zenonem Jaskułą nie kwapił się z pogonią, ale do mety w Isola 2000 było daleko i tam wygrał Rominger. „L’Equipe” napisała wówczas: „Kolarze jechali jak po Księżycu”.
We wtorek w księżycowej kamienisto-żwirowej scenerii pierwszy na dach wyścigu wspiął się 21-letni kolarz z RPA John-Lee Augustyn, najszybszy z grupki tych, którzy uciekli jeszcze przed pierwszą górską premią na granicznym Col de la Lombarde (2351 m).
Do mety w Jausiers pozostawało 23,5 km zjazdu, ale niedoświadczony kolarz grupy Barloworld szybko został doścignięty. W dodatku nie utrzymał się na szosie na jednym z ostrych zakrętów i wypadł z trasy, spadając kilkanaście metrów po żwirowym urwisku. Rower poleciał w dół jeszcze szybciej, na szczęście Augustyn w porę z niego zeskoczył, a potem jeden z kibiców pomógł mu się wspiąć z powrotem na drogę.