- Czuję się mocny. Tak mocny, że muszę się sam hamować, by nie przesadzić. Dlatego pierwsze skoki były słabsze, z upadkami i odbiegały wyraźnie od mojego samopoczucia. My mówimy, że były przeskoczone, przekombinowane. Ta moc mnie rozsadzała od środka. Naskok na stół był za wysoki - mówi Blanik i od razu uspokaja. - Nie ma powodów do niepokoju. Trening to nie zawody. Trzeba oswoić się z halą, sprzętem i z detalami tylko pozornie nieistotnymi - tłumaczy mistrz świata w skoku przez konia, jeden z wielkich faworytów do zdobycia medalu w tej trudnej i niebezpiecznej konkurencji.
Nie wszyscy wiedzą jak ważne są kolory i to w którym miejscu stoi trener. - Kolory są takie jakie lubię, sprzęt na którym startujemy jest znakomity, wielkość hali nie robi na mnie wrażenia. Może nas nieco dekoncentrować ruchoma kamera na szynach „biegnąca" razem z nami. Dobrze, że podczas moich skoków była w ruchu, więc mogłem się do niej przyzwyczaić - mówi Blanik, którego po dwudziestu dwu latach uprawiania gimnastyki niewiele może zaskoczyć.
O finale jednak nie chce rozmawiać. Doskonale wie, że najpierw trzeba wygrać walkę z nerwami i w sobotnich eliminacjach zająć miejsce w pierwszej ósemce. Zadanie trudne, bo tych, którzy potrafią skakać na najwyższym poziomie jest kilkunastu. Z czołówki nie brakuje nikogo, zgłoszony jest również Rumun Marian Dragulescu, który kilka miesięcy temu doznał poważnej kontuzji kręgosłupa i wydawało się, że nie zdoła wykurować się do igrzysk.
- Jeśli Leszek wejdzie do finału, to dalej jestem spokojny - mówi prezes Polskiego Związku Gimnastyki Ireneusz Nawara, który olimpijskie zmagania gimnastyczek i gimnastyków będzie komentował dla TVP. Prezes nie chciał zapeszać, ale po ostatnich treningowych skokach najlepszego polskiego gimnastyka jemu też lżej zrobiło się na duszy.
- Trzy skoki były już naprawdę dobre. Na treningach poprzedzających ważne zawody najczęściej mam same upadki, więc tym bardziej trudno o zły humor - żartuje Blanik i tłumaczy na czym polega tajemnicza czynność, gdy przed skokiem uważnie pociera tę część konia (a właściwie stołu) z której się odbija jakąś tajemniczą miksturą. - Używam do tego polskiego miodu. Niewiele, tylko tyle, żeby przyczepność dłoni była lepsza, bo koń jest śliski. I od razu dodam, że ci, którzy wykonują równie trudne skoki pomagają sobie w taki sam sposób. Tak samo smarujemy też poręcze. Niektórzy używają miodu lejącego, inni, jak ja gęstego. Na miód kładę później nieco magnezji, odpowiednio wcieram i wszystko trzyma się tak jak trzeba.