Dwie panie pilnujące wejścia do parku Świątyni Słońca natychmiast podrywają się z miejsc na widok wielkiej, żółtej plakietki zawieszonej na mojej szyi. Najwyraźniej zostały poinstruowane, że tak właśnie wyglądają zagraniczni dziennikarze akredytowani przy igrzyskach. Jedna z nich uprzejmie wręcza mi broszurę informacyjną o atrakcjach Pekinu, oglądając przy tym uważnie moją akredytację.
– W jakim celu pan tu przyszedł? – pyta, po czym dyktuje koleżance numer mojego paszportu i wizy oraz informuje kogoś o moim przybyciu przez krótkofalówkę. Takie środki ostrożności są zrozumiałe.
Rząd ChRL obiecał przed igrzyskami, że podczas ich trwania stworzy specjalne „strefy protestu”, w których każdy będzie miał możliwość demonstrowania swych poglądów. Park Świątyni Słońca, którego główne wejście mieści się vis-a-vis polskiej ambasady, to jeden z trzech stołecznych parków oficjalnie desygnowanych jako takie właśnie strefy.
Już po chwili niczym spod ziemi wyrasta przy bramie wejściowej pan Cao, przedstawiciel kierownictwa parku. Na jego piersi widnieje plakietka z czerwonym sierpem i młotem.
– Skąd pan jest? – pyta, zanim jeszcze zdążyłem wyjaśnić, w jakiej sprawie przychodzę.