Adam Korol, Michał Jeliński, Marek Kolbowicz i Konrad Wasilewski to trzykrotni mistrzowie świata, jeszcze do niedawna niepokonana załoga, której wygrana na torze wioślarskim w Pekinie wydawała się równie pewna jak wiszący nad tym miastem smog. Ale porażki z Amerykanami, Włochami i Francuzami w okresie poprzedzającym wylot do Chin nieco zburzyły pewność Polaków. Na szczęście po udanych półfinałach chyba ją odzyskali. Znów pływają równo i szybko. Tak jak wtedy gdy nie mieli sobie równych. A to wróży wielkie emocje i jeszcze więcej radości, gdy będą mijać linię mety w finale. W półfinale, w świetnym czasie pokonali Australijczyków. Ci, którzy z nimi w tym roku wygrali rywalizowali w drugim biegu. Najszybsi byli Włosi, ale zwycięstwo nie przyszło im łatwo. Amerykanie, którzy przypłynęli na drugim miejscu sprawiali wrażenie, że nie odkryli do końca kart. Być może szykują jakąś niespodziankę, ale bardziej prawdopodobne, że to tylko gra psychologiczna. W tym sporcie czarowanie przeciwnika nie pomaga. Tym bardziej, gdy ten przeciwnik jest tak dobry jak nasi wioślarze i ma już tyle prestiżowych zwycięstw na koncie.
Fechmistrz Tadeusz Pagiński, trener naszych florecistek mówi, że cztery lata temu stawiałby w ciemno na złoto w turnieju drużynowym. Polki nie miały wtedy sobie równych. Ale władze Światowej Federacji Szermierczej zadecydowały, że florecistki powalczą o medale tylko indywidualnie. Od Aten minęło trochę czasu i wiele się zmieniło, ale nasze dziewczyny wciąż, tak jak przed laty biją się lepiej, gdy walczą o sukces zespołowy. Przed rokiem w Hawanie zostały mistrzyniami świata, wygrały dwa ostatnie Puchary Świata i Pagiński wciąż wierzy, że w Pekinie nie zmarnują szansy jakie daje dobre losowanie. W sobotnie przedpołudnie ( w nocy polskiego czasu) najpierw zmierzą się z Amerykankami, z którymi nigdy nie przegrały, a w przypadku wygranej powalczą o finał zapewne z Węgierkami. Nie mają w swojej połówce ani Rosjanek, ani Włoszek, które są tu faworytkami.
Wyniki turnieju indywidualnego nie napawają optymizmem (tylko Magdalena Mroczkiewicz wygrała jeden pojedynek, a Sylwia Gruchała i Małgorzata Wojtkowska odpadły w pierwszej rundzie). Jak uczy jednak doświadczenie wyniesione z przeszłości błędem byłoby sugerowanie się zawodami które z drużynówką nie mają nic wspólnego. Poza Gruchałą, która jeszcze do niedawna bila się skutecznie z całym światem florecistek, pozostałe prawdziwe mistrzostwo prezentują, gdy walka toczy się zespołowy sukces.
Pagiński wie jedno. Tak jak zawsze mecze kończyć będzie Gruchała, bo jest najsilniejsza psychicznie. Zacznie Mroczkiewicz, później na planszę wyjdzie Wojtkowska. Sylwia Gruchała po swojej dramatycznej porażce w turnieju drużynowym mówiła, że zrobi teraz wszystko, by te koleżanki, które nie mają jeszcze medalu olimpijskiego (Wojtkowska i czwarta w drużynie Karolina Chlewińska) mogły z nim wrócić do kraju.
Włoszki z Valentiną Vezzali, najlepszą florecistką w historii tej dyscypliny mierzą oczywiście w złoto, ale Polki zamierzają im w tym przeszkodzić. To one, nie Włoszki są przecież aktualnymi mistrzyniami świata.