Reklama
Rozwiń

Dobre srebro

Szymon Kołecki znów wicemistrzem olimpijskim, ale tym razem zupełnie innym niż w Sydney: uśmiechniętym i zadowolonym. Polak wiedział, że Ilji Ilina nie pokona - pisze Paweł Wilkowicz z Pekinu

Publikacja: 18.08.2008 02:32

Dobre srebro

Foto: Rzeczpospolita

Kończył się już dzień polskich sukcesów w Pekinie, gdy na pomost w hali BUUA Gymnasium wyszło 94 kg pewności siebie w czerwonym stroju.

Oglądanie kolejnych prób Kołeckiego było przyjemnością. Każdym gestem dawał rywalom do zrozumienia, że jest mocniejszy od nich, choć miał wiele powodów, by się tego startu obawiać. Kontuzje, które przez ostatnie lata spychały go z dobrej drogi, to jedno, ale gdzieś w głowie musiały się też kołatać wspomnienia z poprzednich igrzysk: skręcona kostka w Sydney i srebro, które uznał za porażkę, Ateny oglądane w telewizji, bo zdrowie nie pozwoliło na więcej.

Do Pekinu jechał z kontuzją kolana, na treningach podnosił ciężary, o których sam opowiadał z ironicznym uśmiechem. Odsunął to wszystko na bok, gdy przyszło do walki o medale. Po rwaniu był piąty z wynikiem 179 kg, ale jego królestwem jest podrzut. W nim jest rekordzistą świata, czekał spokojnie.

Wiedział, że tylko Kazach Ilja Ilin może na niego patrzeć z góry, inni byli do pokonania: Rosjanin Chadżimurat Akajew, który zadziwił wszystkich w rwaniu, podnosząc aż 185 kg, Irańczyk Aszgar Ebrahimi, w czołówce po pierwszym boju. Gdy w drugiej próbie Kołecki podrzucił 224 kg, krzyknął głośno, zanim jeszcze sztanga opadła, potem wyciągnął rękę w stronę polskiej części trybun. Miał już wówczas medal, niewiadomą był tylko kolor.

Ilin podniósł 226 kg, a za chwilę musiał też podnosić trenera, który wpadł na pomost, by świętować z nim złoty medal. Próba nie była czysta, ale sędziowie przymknęli oko na ruch ramienia, gdy sztanga była już w górze. Kołecki podszedł do 228 i nie dał rady. Nie musiał. Gdy Arsen Kasabiew z Gruzji chwilę później o mało nie przygniótł się sztangą z ciężarem 231 kg, Polak miał już srebro. Dzisiaj wróci do hali kibicować Marcinowi Dołędze w walce o złoto.

Na najniższym stopniu podium stanął Akajew, który ma za sobą dwuletnią dyskwalifikację za doping, a obok Kołeckiego – Ilin unikający startów przez ostatnie dwa lata. Polak mówił o tym bez żalu, wie, że tak wygląda jego sport. Chińczycy byli schowani przez cztery lata i patrząc po ich wynikach, to jest gwarancja sukcesów.

Szymon Kołecki: Oczywiście. W Sydney skręciłem kostkę i nie mogłem dokończyć zawodów, w których rywale byli słabsi. A tutaj Ilia Ilin był bardzo mocny, choć pewnie do ogrania. Ale ja trenowałem tylko pięć tygodni, nie wiedziałem, czy w ogóle przyjadę do Pekinu. Po mistrzostwach Europy dwa miesiące nie ćwiczylem, jeździłem od jednego lekarza do drugiego. USG, rezonanse, samych blokad w kolano wziąłem sześć. Po igrzyskach czeka mnie operacja kolana. Na ostatnich treningach wyrwałem 160 kilo, a podrzuciłem 210. Tak mało przed dużymi zawodami jeszcze nie dźwigałem.

Myśleliśmy, że ostrożne zapowiedzi były tylko blefem.

Ja naprawdę się obawiałem. W pewnym sensie to był start w nieznane. Nie sprawdziłem się w dużych zawodach, a na treningach nie potrafię dźwigać wielkich ciężarów. Zresztą nikt tego nie robi w ostatnim tygodniu przed startem. Ostre treningi kończą się najwyżej osiem, dziewięć dni wcześniej. Jest taki system, który zakłada ostry trening sześć dni przed zawodami, ale ja się tak przygotowywałem do Sydney i potem musiałem przez dwa lata naprawiać kręgosłup. Nie jeździłem też na salę treningową. Wystarczała mi sala do fitnessu w wiosce, gdzie rozstawiono sześć pomostów. Warunki były lekkoatletyczne, ale wolałem tam się pomęczyć, niż podróżować pół godziny do naszej sali. W ogóle z wioski pierwszy raz wyjechałem w dniu zawodów.

Czyli forma była zagadką?

Tak, ale nie niespodzianką, bo ja wierzę w swoje siły. Pamiętam mnóstwo zawodów, gdy byłem w gorszej formie, a podrzucałem 220, 175 rwałem. Wiedziałem, że fizycznie jestem przygotowany przyzwoicie. Nie tak, jakbym sobie życzył, ale tragedii nie było. Brakowało mi tylko potwierdzenia tego ciężarami. Może to i dobrze. Większa niepewność to większa koncentracja. A ja negatywnych scenariuszy nie zakładam. Wolę pozytywne. Zaskoczyło mnie niepowodzenie w podrzucie przy próbie na 228 kg, bo liczyłem, że sobie poradzę.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku