Minęło 20 lat, tamtego świata już nie ma, wszystko dookoła nas jest inne, a Polska znów jest 20. w wyścigu sportowych zbrojeń. Sukces to czy wprost przeciwnie?
Biorąc pod uwagę to, jak wzrosły nasze aspiracje i poziom życia, mieliśmy prawo spodziewać się więcej. Ale trzeba też pamiętać, że 20. miejsce w sporcie i tak jest wyższe niż pozycja Polski w rankingu światowego bogactwa, a sportowej potęgi nie da się wykuć za grosze. Przegrywamy przede wszystkim z zamożniejszymi od siebie lub z tymi, którzy pieniędzy na sport – traktowany propagandowo – liczyć nie muszą, jak np. Rosja czy Chiny.
Z tego, co słychać w telewizji, Polacy są raczej skłonni uznać te igrzyska za porażkę, przede wszystkim dlatego, że działacze pili, a zawodnicy – głównie przegrani, choć nie tylko – bardzo krytycznie mówili o swoich szefach.
Zmiany w związkach sportowych są potrzebne, ale nie ma co oczekiwać rewolucji. Muszą się zmienić ludzie, lecz nowego systemu wymyślić się nie da. Nie ma też potrzeby wyważania otwartych drzwi: w takich krajach jak Francja, Anglia czy Hiszpania, z którymi możemy się porównywać, wydajny system zarządzania sportem działa dobrze.
I jeszcze jedna sprawa: ci, dla których Pekin to klęska, krytykując i rozliczając, powinni dobrze wybierać cel. Dymisja prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotra Nurowskiego nic nie zmieni, bo jego wpływ na to, co się dzieje w sporcie, jest prawie żaden. Nowy prezes może co najwyżej kupić za cztery lata ładniejsze stroje, wysłać ekipę bardziej komfortowym samolotem i przyznać jeszcze wyższe premie za medale z pieniędzy, które PKOl zarabia na igrzyskach i dostaje od sponsorów.