Tego rodzaju informacje nie powinny mieć żadnego znaczenia dla drużyny, która jest naprawdę dobra. Bo tak jak prawa jazdy nie daje się na jeden model samochodu, tak piłkarze nie dzielą się na takich, którzy potrafią tylko na suchym boisku, i nadających się wyłącznie na błoto. Nie przypominam sobie, żeby trener dobrej drużyny tłumaczył porażkę warunkami atmosferycznymi. Są one na ogół takie same po każdej stronie boiska, czyli dla obydwu drużyn.

Podkreślam wysoki poziom drużyn i trenerów, ponieważ dziennikarze z Belfastu, przygotowując swoich czytelników do sobotniego meczu, poprosili o wspomnienia Lawrie Sancheza. Jest to trener reprezentacji Ulsteru, która przegrała tu przed pięcioma laty z Polską 0:3. – Trenowaliśmy przez cały tydzień w deszczu i liczyłem, że w takich samych warunkach przyjdzie nam grać przeciwko Polakom. Tymczasem w dniu meczu wyszło słońce, a przecież pogoda miała być zła – powiedział trener. Zła, czyli dobra, gdyby ktoś nie rozumiał logiki futbolu. Sanchez dodał też, że godzina rozpoczęcia meczu (15.00) była fatalna, bo o tej porze nie ma na Windsor Park atmosfery. Zwrócił więc uwagę federacji, która teraz organizuje mecze wieczorem. Czy właśnie dzięki temu drużyna prowadzona przez Nigela Worthingtona od czasu do czasu wygrywa – nie wiadomo, ale mistyki w futbolu nigdy za dużo.

Wszyscy trenerzy świata mają na ogół wiele do powiedzenia po zwycięstwach, natomiast porażki bywają efektem sił nadprzyrodzonych, spisku, błędów sędziego i dopiero w ostatniej kolejności słabości graczy. Pamiętam bodaj tylko jeden mecz, który Polska powinna wygrać, gdyby odbywał się na suchym boisku – z Niemcami w półfinale mistrzostw świata we Frankfurcie. Boisko było tak zalane wodą, że nadawało się bardziej dla Otylii Jędrzejczak niż Grzegorza Laty. Polacy słynęli wtedy z szybkiego ataku. Wystarczyło jedno podanie Kazimierza Deyny, Henryka Kasperczaka lub Zygmunta Maszczyka do Laty, Roberta Gadochy lub Andrzeja Szarmacha i już padała bramka. Ale na wodzie ten atut straciliśmy. O zwycięstwie Niemców zadecydowała jedna bramka, a nam pozostał smutek i żal. Bo gdybyśmy wygrali, wystąpilibyśmy w finale, a tam to już kto wie. I przez jedną oberwaną chmurę nie zostaliśmy mistrzami świata. Jak ładnie to brzmi dla uszu kibica, który zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie po porażce.

Dlaczego ja to wszystko piszę w przeddzień meczu, który powinniśmy wygrać? Bo to dla nas początek być może ostatniego roku z wielkimi emocjami piłkarskimi przed dłuższą przerwą. Jeśli nie zakwalifikujemy się do mundialu w RPA, to w przyszłym roku nie czeka nas nic, a następnie jako gospodarze Euro 2012 nie będziemy walczyli w eliminacjach. Delektujmy się więc nawet meczami z Irlandią Północną i San Marino, jakby to były Brazylia i Argentyna.

[link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/03/28/pogoda-dobra-czyli-zla/]Skomentuj[/link]