Powrót do domu

Kiedy kilkanaście miesięcy przed igrzyskami w Pekinie zrezygnowała z podnoszenia ciężarów i wyjechała w tajemnicy do Londynu, trudno ją było zrozumieć. Teraz, gdy wróciła, padają pytania, dlaczego chce znów robić to, od czego uciekła

Aktualizacja: 03.04.2009 01:16 Publikacja: 03.04.2009 01:15

Powrót do domu

Foto: PAP, Bartłomiej Zborowski Bar Bartłomiej Zborowski

Pochodzi z Jeleśni, góralskiej wioski, ale nie ma góralskich strojów i nie mówi gwarą. Kilka lat temu powiedziała, że cały folklor, jaki zna, można tam spotkać w miejscowej karczmie. Zawsze była duża i silna, ale dzieciństwa nie chce pamiętać. Nie lubiły jej nauczycielki i koleżanki. Sama siebie też nie lubiła. Zawsze była inna.

Kiedy na igrzyskach olimpijskich w Sydney (2000) zdobyła srebrny medal, bijąc trzy rekordy świata, miała zaledwie 19 lat i płakała ze szczęścia. Jej pojedynek o złoto z Chinką Ding Meyuan był największym wydarzeniem w rywalizacji kobiet. Wyjątkowej, bo pierwszej w historii. Nigdy wcześniej kobiety dźwigające ciężary nie dostały olimpijskiej szansy.

Agata Wróbel uprawianie sportu zaczęła od pchnięcia kulą jeszcze w szkole podstawowej. Mówi też, że nieźle grała w piłkę ręczną, w szkolnej drużynie stała na bramce. Do sali klubowej Górala Żywiec, gdzie dźwigano ciężary, zaprowadził ją wujek. Długo nie chciała chwycić za sztangę. Stała pod ścianą i patrzyła, a wujek nie naciskał. Po dwóch miesiącach treningów wygrała mistrzostwa Polski w trójboju siłowym. Do dziś pamięta wynik – 375 kilogramów.

Podnoszenie ciężarów zaczęła trenować w 1997 roku. Podrzuciła tylko 65 kilogramów i chciała uciekać ze zgrupowania. Dwa lata później, mając zaledwie 18 lat, pobiła rekord świata seniorek podczas mistrzostw Europy w La Corunie, które wygrała.

[srodtytul]Wielka ucieczka[/srodtytul]

Chciała być kucharką, ale brak szkoły gastronomicznej w okolicach Jeleśni storpedował te plany. W Żywcu była szkoła krawiecka, więc Agata pomyślała, że zostanie krawcową. Z tych planów też nic nie wyszło, bo matka Lucyna Wróbel stwierdziła, że najlepiej będzie, jak zostawi szkołę i zaopiekuje się młodszą siostrą. Ostatecznie kilka lat później zdobyła inny zawód. Jest absolwentką Zespołu Szkół Rolniczych w Siedlcach ze specjalizacją ogrodnictwo.

– Wiem, że będą mnie namawiać, bym została przy ciężarach. Jestem tym wszystkim zmęczona psychicznie, boję się, że w końcu się zgodzę, a przecież tego nie chcę – mówiła przed wyjazdem do Anglii pod koniec 2006 roku. Nie spotkała się wtedy ani z trenerem Ryszardem Soćką, ani z ówczesnym ministrem sportu Tomaszem Lipcem, który deklarował daleko idącą pomoc. Wiedziała, że trener potrafi dotrzeć do zakamarków jej duszy i przekonać do swoich racji. – A ja nigdy nie byłam twarda, jak ludzie myślą – powiedziała wtedy “Rz” i wyłączyła telefon.

Decyzja o wyjeździe dojrzewała w niej miesiącami. Wcześniej już wielokrotnie odchodziła, ale wracała. Po mistrzostwach świata w Vancouver (2003), gdzie rok przed igrzyskami w Atenach zajęła dopiero siódme miejsce. A przecież miała wygrać, broniła tytułu, który zdobyła rok wcześniej w Warszawie. – Nie nadaję się do uprawiania sportu – mówiła z goryczą, gotowa rzucić wszystko.

Następnym razem, gdy przyszła jej ochota na nowe życie, była już znacznie twardsza, to miał być krok ostateczny. Soćko wiedział, że Wróbel popełnia błąd, bo wciąż była zawodniczką światowej klasy i mogła z powodzeniem walczyć w Pekinie o medal, nawet srebrny. Ale ona sama już w to nie wierzyła. Na mistrzostwach świata w Santo Domingo (2005) nie była w stanie chwycić mocno sztangi. Nawet wtedy, gdy bolący nadgarstek ściskała bandażem jak imadłem.

– Nie mam do nikogo żalu, nikogo nie obwiniam – mówiła w rozmowie z “Rz”. Twierdziła, że konflikty z trenerem to bzdury. – Czasami iskrzyło, ale to normalne po tylu latach wspólnej pracy – tłumaczyła. – Znużenie ciężkim treningiem, które mi wmawiano, to też przesada. Gdybym była zdrowa, harowałabym do igrzysk jak wół, ale zdrowa nie jestem i wiem, że nikt mi nie pomoże. Jak zacznę dźwigać, znów zacznie boleć i żadnej ulgi nigdzie nie znajdę. Nic więcej nie da się z tym zrobić.

Musiała wyjechać, spróbować żyć na własny rachunek. – Tylko nie pytajcie gdzie – prosiła. – I tak nie powiem. Pojechała do Anglii. Była łakomym kąskiem dla tabloidów, ale nie tylko. Pisano o jej pracy w sortowni śmieci, bo to zawsze dobrze się sprzeda. Wyśledzono, że na początku pakowała sałatki przy taśmie, później był staż w redakcji polonijnego dziennika, wreszcie praca w ochronie. Śledzono każdy jej krok, gdzie i skąd się przeprowadza, zastanawiano się, ile dni wytrzyma w kolejnym miejscu pracy. I trudno się dziwić – kiedy mistrzyni sztangi, była rekordzistka świata, kandydatka do kolejnych medali olimpijskich przerywa nagle karierę i rusza w nieznane, to jest news. A tym, że najczęściej te informacje rozmijały się z prawdą, nikt nie zaprzątał sobie głowy.

Trener Soćko przed wyjazdem nie naciskał, nie dążył do spotkania. Miał świadomość, że to nie jest tylko impuls, że Agata długo myślała nad tą decyzją. Chciała być w porządku wobec niego, bała się, że nie wytrzyma treningu i zrezygnuje w połowie drogi przed Pekinem. – Do niczego jej nie namawiam, tylko czekam. Jeśli będzie taka potrzeba, pomogę jej także poza sportem. Ale wciąż mam odrobinę nadziei, że kiedy już spróbuje życia gdzie indziej, to wróci. Bo na drugie życie nie jest jeszcze przygotowana – mówił Soćko, gdy tracił swoją najlepszą zawodniczkę. To przecież o Agacie Wróbel opowiadał, że zmieniła jego wyobrażenie o kobietach dźwigających ciężary.

[srodtytul]Na stare i na stałe[/srodtytul]

W Polsce zjawiła się nagle pod koniec ubiegłego roku. Jak sama twierdzi, przyjechała na stare i na stałe. Później wraz z narzeczonym, angielskim strongmanem Colinem Andersonem, udała się na zgrupowanie kadry narodowej kobiet do Zakopanego, gdzie powiedziała, że znów chce dźwigać. Podniosła się wrzawa. Minister sportu Mirosław Drzewiecki przyznał jej stypendium, choć wciąż nie wiadomo, czy jej powrót do wielkiego sportu jest możliwy. Na razie wróciła do Siedlec, by tak jak przed laty zamieszkać w ośrodku przygotowań kadry olimpijskiej kobiet. Zna tu każdy kąt i ją też tu dobrze znają.

Na początku marca przeszła w Krakowie skomplikowaną operację nadgarstka. – Chirurg, który to zrobił, niczego nie obiecywał. Może będzie lepiej, może gorzej, nie można też wykluczyć, że nie będzie żadnej poprawy. Ale jest nadzieja – mówiła po operacji najlepsza zawodniczka w historii polskich ciężarów. Teraz w jednym z warszawskich szpitali przechodzi specjalistyczne badania.

– Z Anglii nie wróciła w najlepszym stanie – twierdzi Zygmunt Smalcerz, mistrz olimpijski z Monachium (1972), były trener kadry narodowej ciężarowców. Dobrze zorientowani dodają, że odezwały się stare schorzenia. Wróbel ma przecież za sobą zapalenie wątroby, dwie operacje wyrostka robaczkowego, do tego doszła jeszcze rehabilitacja zoperowanego nadgarstka. – Musi wszystko uregulować, ale jeśli nie będzie prowadzona jak po sznurku, pojawią się problemy – dzieli się swoimi obawami Smalcerz.

Szymon Kołecki, podwójny srebrny medalista olimpijski, był tym, który wierzył, że pewnego dnia Agata wróci. Siądzie przed telewizorem, zobaczy, że te, które wygrywają, dźwigają mniej od niej, i nie wytrzyma.

– I wróciła tak, jakby nigdy nie wyjeżdżała. Spotkaliśmy się na zgrupowaniu w Spale. Nie trenowała z innymi, tylko wychodziła na długie spacery. Wiem, że musi się podleczyć, bo wiele spraw zaniedbała. Mówiłem, że szukałem jej w Londynie, gdy tam byłem, dzwoniłem do niej wiele razy, chcąc pogadać, bo znamy się dobrze, ale odcięła się od świata, zerwała kontakty – opowiada Kołecki.

Jarosław Krzywański, lekarz opiekujący się kadrą kobiet, jest dobrej myśli, ale o sportowej przyszłości medalistki z Sydney i Aten nie chce mówić. – Poczekajmy na wyniki badań. W maju będziemy wiedzieli znacznie więcej niż teraz.

Agata Wróbel nie odbiera telefonów. Tak jak wtedy, gdy wyjeżdżała do Anglii. Widać chce mieć święty spokój, gdy jeszcze nie wie, czy zdrowie pozwoli jej dźwigać.

[ramka][b]Agata wróbel[/b]

Urodzona 28 sierpnia 1981 roku w Żywcu. Karierę sportową rozpoczęła od trójboju siłowego we wrześniu 1996 roku. Jej pierwszym trenerem był Edward Tomaszek. Po kilku miesiącach treningu wygrała mistrzostwa Europy juniorek (do lat 16) w podnoszeniu ciężarów. Później jeszcze trzykrotnie wygrywała ME juniorek do lat 20. Dwukrotna medalistka olimpijska (Sydney 2000 – srebro, Ateny 2004 – brąz). Mistrzyni świata (Warszawa 2002). Trzykrotna mistrzyni Europy (1999, 2002 i 2004). Wielokrotna rekordzistka świata seniorek i juniorek.[/ramka]

Pochodzi z Jeleśni, góralskiej wioski, ale nie ma góralskich strojów i nie mówi gwarą. Kilka lat temu powiedziała, że cały folklor, jaki zna, można tam spotkać w miejscowej karczmie. Zawsze była duża i silna, ale dzieciństwa nie chce pamiętać. Nie lubiły jej nauczycielki i koleżanki. Sama siebie też nie lubiła. Zawsze była inna.

Kiedy na igrzyskach olimpijskich w Sydney (2000) zdobyła srebrny medal, bijąc trzy rekordy świata, miała zaledwie 19 lat i płakała ze szczęścia. Jej pojedynek o złoto z Chinką Ding Meyuan był największym wydarzeniem w rywalizacji kobiet. Wyjątkowej, bo pierwszej w historii. Nigdy wcześniej kobiety dźwigające ciężary nie dostały olimpijskiej szansy.

Pozostało 91% artykułu
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?