Chciała być kucharką, ale brak szkoły gastronomicznej w okolicach Jeleśni storpedował te plany. W Żywcu była szkoła krawiecka, więc Agata pomyślała, że zostanie krawcową. Z tych planów też nic nie wyszło, bo matka Lucyna Wróbel stwierdziła, że najlepiej będzie, jak zostawi szkołę i zaopiekuje się młodszą siostrą. Ostatecznie kilka lat później zdobyła inny zawód. Jest absolwentką Zespołu Szkół Rolniczych w Siedlcach ze specjalizacją ogrodnictwo.
– Wiem, że będą mnie namawiać, bym została przy ciężarach. Jestem tym wszystkim zmęczona psychicznie, boję się, że w końcu się zgodzę, a przecież tego nie chcę – mówiła przed wyjazdem do Anglii pod koniec 2006 roku. Nie spotkała się wtedy ani z trenerem Ryszardem Soćką, ani z ówczesnym ministrem sportu Tomaszem Lipcem, który deklarował daleko idącą pomoc. Wiedziała, że trener potrafi dotrzeć do zakamarków jej duszy i przekonać do swoich racji. – A ja nigdy nie byłam twarda, jak ludzie myślą – powiedziała wtedy “Rz” i wyłączyła telefon.
Decyzja o wyjeździe dojrzewała w niej miesiącami. Wcześniej już wielokrotnie odchodziła, ale wracała. Po mistrzostwach świata w Vancouver (2003), gdzie rok przed igrzyskami w Atenach zajęła dopiero siódme miejsce. A przecież miała wygrać, broniła tytułu, który zdobyła rok wcześniej w Warszawie. – Nie nadaję się do uprawiania sportu – mówiła z goryczą, gotowa rzucić wszystko.
Następnym razem, gdy przyszła jej ochota na nowe życie, była już znacznie twardsza, to miał być krok ostateczny. Soćko wiedział, że Wróbel popełnia błąd, bo wciąż była zawodniczką światowej klasy i mogła z powodzeniem walczyć w Pekinie o medal, nawet srebrny. Ale ona sama już w to nie wierzyła. Na mistrzostwach świata w Santo Domingo (2005) nie była w stanie chwycić mocno sztangi. Nawet wtedy, gdy bolący nadgarstek ściskała bandażem jak imadłem.
– Nie mam do nikogo żalu, nikogo nie obwiniam – mówiła w rozmowie z “Rz”. Twierdziła, że konflikty z trenerem to bzdury. – Czasami iskrzyło, ale to normalne po tylu latach wspólnej pracy – tłumaczyła. – Znużenie ciężkim treningiem, które mi wmawiano, to też przesada. Gdybym była zdrowa, harowałabym do igrzysk jak wół, ale zdrowa nie jestem i wiem, że nikt mi nie pomoże. Jak zacznę dźwigać, znów zacznie boleć i żadnej ulgi nigdzie nie znajdę. Nic więcej nie da się z tym zrobić.
Musiała wyjechać, spróbować żyć na własny rachunek. – Tylko nie pytajcie gdzie – prosiła. – I tak nie powiem. Pojechała do Anglii. Była łakomym kąskiem dla tabloidów, ale nie tylko. Pisano o jej pracy w sortowni śmieci, bo to zawsze dobrze się sprzeda. Wyśledzono, że na początku pakowała sałatki przy taśmie, później był staż w redakcji polonijnego dziennika, wreszcie praca w ochronie. Śledzono każdy jej krok, gdzie i skąd się przeprowadza, zastanawiano się, ile dni wytrzyma w kolejnym miejscu pracy. I trudno się dziwić – kiedy mistrzyni sztangi, była rekordzistka świata, kandydatka do kolejnych medali olimpijskich przerywa nagle karierę i rusza w nieznane, to jest news. A tym, że najczęściej te informacje rozmijały się z prawdą, nikt nie zaprzątał sobie głowy.