Trudno użyć innego określenia, gdy czyta się wyznania szefa teamu BMW Sauber Mario Theissena, który powiada, że „w Barcelonie bolid otrzymał całkiem nowy nos, sekcje boczne oraz skrzydło, osłonę silnika i dyfuzor”. To słowa sprzed dwóch dni, a zatem wygłoszone w momencie, gdy sezon trwa już od ponad miesiąca i gdy odbyło się pięć mistrzowskich wyścigów. Dyletant taki jak ja ma prawo zadać proste pytanie o sens istnienia rozmaitych komórek doświadczalnych oraz o zasadność przedsezonowych jazd próbnych, skoro teraz trzeba eksperymentować i co chwila coś zmieniać. W głowie się nie mieści, że dotyczy to wszystko renomowanej firmy, w dodatku mającej siedzibę w Niemczech, gdzie porządek ma fundamentalne znaczenie i gdzie nie zwykło się wyrzucać milionów w błoto.

Na przykładzie Roberta Kubicy widać, jak szczególnym sportem są wyścigi Formuły 1. W piłce nożnej, szermierce, tenisie czy lekkoatletyce permanentny brak sukcesów wynika wyłącznie ze słabej formy lub choroby zawodnika. W Formule 1 natomiast można być mistrzem w swoim fachu i dostawać raz za razem baty. Nie sposób sobie wyobrazić, że Marcin Gortat gra mecz po meczu w za ciasnych trampkach. A Kubica nie ma wyjścia i musi siadać za kierownicą bolidu, który charakteryzuje się nieodpowiednim nosem, dyfuzorem oraz kilkoma innymi felernymi elementami.

Polski kierowca został zamknięty w złotej klatce, z której niełatwo się wydostać. Ma dobry kontrakt, uczestniczy w wyścigach. Zajmuje się tym, o czym marzył od dziecka i do czego z taką konsekwencją dążył. Brakuje mu tylko sukcesów. Jest takie powiedzenie: coś za coś. Tak właśnie zareagował słynny reżyser teatralny, gdy mu zarzucono, że dekoracje zasłaniają aktorów. Trochę to pasuje do obecnej sytuacji Roberta Kubicy.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/05/12/ciasne-trampki/]blog.rp.pl/fafara[/link]