Piątek w Monako był dla Formuły 1 dniem wolnym od zajęć na torze. Jednak za kulisami aż wrzało od wydarzeń, które mogą mieć poważny wpływ na losy wyścigowych mistrzostw świata.
Korzystający z dnia przerwy kibice tłumnie wylegli na ulice, na których kierowcy walczyć będą o zwycięstwo w szóstej rundzie tegorocznych mistrzostw świata Formuły 1. Najbogatsi sączyli drinki na pokładach cumujących w porcie jachtów, ci nieco ubożsi zadowolili się krążeniem po mieście za kierownicami Ferrari, Maserati i Porsche. Dla każdego właściciela supersamochodu przejażdżka po zakrętach, na których bój z czasem toczą Felipe Massa czy Kimi Raikkonen, to niezapomniane przeżycie. Jednak kibice Scuderii Ferrari, paradujący swoimi lśniącymi cackami po portowych bulwarach, nie zdawali sobie zapewne sprawy, że tuż obok ważą się losy ich ukochanego zespołu.
Wczoraj na majestatycznym jachcie Flavia Briatore, szefa ekipy Renault, przedstawiciele wszystkich ekip F1 przez kilka godzin dyskutowali na temat przyszłości Formuły 1 w świetle nowych przepisów, ogłoszonych pod koniec kwietnia przez Międzynarodową Federację Samochodową FIA. Konflikt pomiędzy Stowarzyszeniem Zespołów Formuły 1 a FIA nabiera rozpędu i pod znakiem zapytania stoi dalszy udział w F1 takich zespołów, jak Ferrari, Toyota czy Renault.
Osią konfliktu jest przepis, pozwalający zainteresowanym zespołom na dobrowolne ograniczenie rocznego budżetu do 40 milionów funtów (około 20 procent rocznych wydatków najbogatszych ekip), w zamian za szereg ustępstw w regulaminie technicznym. Dodatkowo FIA narzuciła niezwykle krótki termin zgłoszeń do przyszłorocznych mistrzostw świata. Aplikacje można składać zaledwie do 29 maja. Obecnie w Formule 1 startuje 10 zespołów, a od przyszłego roku ta liczba ma wzrosnąć do 13. Niższe koszty startów już przyciągają nowych chętnych (wczoraj zgłosił się zespół Campos, prowadzony przez byłego kierowcę F1 Adriana Camposa i startujący dotychczas w seriach juniorskich), co jest jednym z celów FIA. Problem polega na tym, że obecni uczestnicy mistrzostw świata patrzą krzywym okiem na liczne ulgi, z których skorzystać mogą ekipy startujące przy mniejszym budżecie. Dość wspomnieć brak ograniczeń w testach pomiędzy wyścigami, dowolną liczbę silników w ciągu całego sezonu, brak ograniczenia obrotów silnika, dwukrotnie mocniejszy system KERS, bardziej wydajną aerodynamikę czy nawet możliwość stosowania napędu na cztery koła.
W myśl tych przepisów Formuła 1 podzielona by była na dwie ligi – bogatych, którzy wydają pieniądze bez ograniczeń, i dobrowolnych „biedaków”, którzy mimo o wiele niższego budżetu mogą dysponować o wiele szybszymi samochodami. Trudno sobie wyobrazić, aby zespoły pokroju Ferrari czy Renault zgodziły się na takie rozwiązanie i sztuczny podział w stawce.