Formuła 1 żegnała się z Silverstone na smutno: zakulisowymi walkami o przyszłość tego sportu, brytyjskimi rozczarowaniami na torze i niemrawym wyścigiem, w którym sprawa zwycięstwa była rozstrzygnięta już na starcie.
Wcześniejszą dominację Brawn GP zastąpiła dominacja udoskonalonych bolidów Red Bulla. Sebastian Vettel prowadził od początku do końca, a widowiskowe pojedynki toczyli tylko kierowcy z tylnych rzędów. Tam Robert Kubica ścierał się z Lewisem Hamiltonem i Fernando Alonso. Pokonał urzędującego mistrza świata, wyprzedził najlepszego kierowcę z lat 2005– 2006, ale co to za pociecha. Kres marzeniom o dobrym wyniku położyły już przygody podczas treningów.
[srodtytul]Rzut monetą[/srodtytul]
W samochodzie Kubicy aż trzykrotnie wymieniano jednostkę napędową. – Przed kwalifikacjami musieliśmy praktycznie rzucać monetą, jeśli chodzi o dobór ustawień – gorzko żartował Polak, który podczas jazd próbnych przejechał najmniejszą liczbę okrążeń spośród wszystkich 20 zawodników. Dwunasta pozycja startowa dawała znikome nadzieje na zdobycie punktów. Potrzebna była dobra strategia i odrobina szczęścia. Czytaj: pecha innych kierowców.
Kubica ruszył do wyścigu bardzo mocno zatankowanym samochodem i wyglądało na to, że BMW Sauber planuje tylko jeden postój na dobranie paliwa. Jednak już na pierwszych okrążeniach Polak, walczący z potwornie ciężkim, ślizgającym się na twardych oponach bolidem, spadł na 14. miejsce. Dzielnie bronił się przed McLarenem Lewisa Hamiltona, a przed nim drugi kierowca BMW Sauber Nick Heidfeld doprowadzał do białej gorączki Fernando Alonso. Niemiec w pierwszym zakręcie stracił kawałek przedniego skrzydła po kolizji z Heikkim Kovalainenem. – Zjeżdżaj do boksu, masz uszkodzony spojler – mówił mu przez radio inżynier wyścigowy. – Nie, zostaję na torze – odpowiedział Heidfeld i dalej blokował Alonso.