[b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/06/23/biada-zwyciezonym/]Skomentuj na blogu [/link][/b]

Litości nie ma nie tylko dla tych, którym solidnie powinęła się noga i zajęli odległe miejsca, ale także dla tych, którzy minimalnie przegrali ze zwycięzcą. Jak sięgam pamięcią, presja wygrywania nigdy nie była aż tak wielka. Wystarczy, że Agnieszka Radwańska przegra mecz z niżej od siebie notowaną zawodniczką i już pojawiają się głosy, że oto w jej karierze doszło właśnie do wydarzeń tragicznych i przełomowych. Najboleśniej jednak odczuwają każdą swoją wpadkę piłkarze, na których kibice i media (zwłaszcza bulwarowe) nie zostawiają suchej nitki. Sportowcom coraz częściej odmawia się prawa do słabszego dnia, przemęczenia, pecha czy po prostu do porażki, która w tej akurat dziedzinie bywa doświadczeniem zdecydowanej większości uczestników rywalizacji.

Z przegranymi przestali się patyczkować właściciele klubów. Na szczęście nie wszyscy nasyłają na swoich zawodników agresywnych osiłków, tak jak to zrobił prezes Górnika Zabrze, ale ze słowami już mało kto się liczy. Kilka dni temu słyszałem w TVP Sport wypowiedź szefa żużlowego klubu Caelum Gorzów Wielkopolski Władysława Komarnickiego, który w krótkich żołnierskich słowach opisał swoje relacje z zawodnikami. Gdy jego zespół przegrał kilka meczów z rzędu, wpadł do szatni i powiedział, co sądzi o nieudacznikach, którzy zarabiają krocie. Zrobił to z premedytacją i nie zamierza nikogo przepraszać. – Pracodawca ma prawo do oceny swoich pracowników – wyjaśnia prezes Komarnicki.

Jeszcze trochę i sportowcy, którym się nie powiodło, będą płacić kontrybucję, tak jak to było w starożytności z pokonanymi w wojnie. To z tym zwyczajem wiąże się zawołanie „biada zwyciężonym” (vae victis). Sytuacja stałaby się jasna: zwycięzcy zarabiają, przegrani płacą. Jak nie mają z czego, niech biorą kredyty. Co jednak zrobić z gimnazjalistkami z Sosnowca, które po przegranym meczu trener publicznie zbeształ, nazywając łajzami? Obciążyć rodziców? Nie zechcą dać ani grosza, bo dziewczyny reprezentują salezjańskie stowarzyszenie Salos, które propaguje sport w wydaniu czysto amatorskim. Na stronie internetowej stowarzyszenia można przeczytać, że korzysta ono z systemu św. Jana Bosco i ma na celu wyrwanie młodych z kręgu pustki i agresji. W tym kontekście metoda zastosowana przez salezjańskiego szkoleniowca wydaje się dość oryginalna.