Reprezentacja USA, kraju, w którym piłka nożna wciąż uważana jest za grę kobiecą, pokonuje w półfinale Pucharu Konfederacji mistrza Europy. Na dziesięć meczów między tymi drużynami Hiszpania pewnie wygrałaby osiem, ale uległa Amerykanom właśnie wtedy, kiedy jej szczególnie zależało na wygranej. Nieważne, że mistrzowie Europy nie schodzili z połowy rywali, a często i z pola karnego USA. Przewaga wyznaczana na ekranie telewizora informacją o procentowym czasie posiadania piłki nie ma najmniejszego znaczenia. Nic z tego hiszpańskiego posiadania nie wynikało. A Amerykanie kopnęli dwa razy na bramkę, dwa razy trafili i zwyciężyli.

Porażka nie umniejsza klasy Fernando Torresa, Davida Villi i ich kolegów, bo każdy z nich nadal może sobie wpisywać w rubryce zawód: artysta. Nikt normalny nie będzie się też domagał dymisji trenera Vicente Del Bosque.

Takie mecze zwiększają zainteresowanie futbolem. Mimo że piłkarze grali już w wakacje, w dzień powszedni, przed telewizorami usiadło 2,5 miliona Polaków. Mało kto zapewne nastawiał się na dłuższe oglądanie, ale kiedy już zobaczył, co się dzieje, został przed ekranem. To jest właśnie magia piłki nożnej.

Amerykanie już od wielu lat nie są w futbolu ubogimi krewnymi. Takim byli podczas mistrzostw świata w roku 1950, gdy pokonali wielką Anglię, wywołując jedną z największych sensacji w historii mundiali. Tamten sukces trudno było logicznie uzasadnić. Zwycięstwo nad Hiszpanią można. Szkolenie odbywa się w USA według najlepszych wzorów, czołowi zawodnicy grają w dobrych klubach europejskich, liga przeżywa lepsze i gorsze lata, ale daje pracę wielu ludziom. Przed rokiem w Krakowie Amerykanie pokonali Polskę 3:0. Nadejdzie czas, że będzie się ich bała Brazylia. Może jeszcze nie w niedzielnym finale Pucharu Konfederacji, ale nadejdzie.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/06/27/stefan-szczeplek-amerykanie-nadchodza/]blog.rp.pl[/link]