Amerykański sen

W niedzielę reprezentacja Stanów Zjednoczonych w piłce nożnej spotka się z Brazylią w finale rozgrywek o Puchar Konfederacji. To pierwszy finał Amerykanów w tak ważnym turnieju.

Aktualizacja: 28.06.2009 01:08 Publikacja: 28.06.2009 01:06

Amerykańscy zawodnicy świętują zwycięstwo nad Hiszpanią

Amerykańscy zawodnicy świętują zwycięstwo nad Hiszpanią

Foto: AFP

Marzenia były większe. Kiedy na początku lat 90. ubiegłego wieku Ameryka przygotowywała się do mistrzostw świata, których była gospodarzem, powstał program rozwoju futbolu, zakładający, że w roku 2010 USA będą mistrzami świata. Teoretycznie jest to jeszcze możliwe, a wyniki reprezentacji w ostatnich latach świadczą o tym, że po takiej informacji ludzie przestali pukać się w czoło. Po zwycięstwie w półfinale nad Hiszpanią akcje Amerykanów jeszcze bardziej poszły w górę i można już sobie wyobrazić, jak bardzo zmieniłaby się hierarchia, gdyby udało im się pokonać Brazylię w finale.

Ameryka Północna jest ostatnim kontynentem nieopanowanym jeszcze przez futbol, mimo że czynione w przeszłości próby i kilka innych faktów zdawały się wyznaczać właściwą drogę. Pierwszym z tych faktów stało się trudne do wytłumaczenia zwycięstwo nad Anglią, podczas mistrzostw świata w roku 1950. Amerykańska reprezentacja powstawała trochę na zasadzie pospolitego ruszenia. Informacje o osobach potrafiących grać w piłkę przekazywano sobie pocztą pantoflową. W ten sposób do amerykańskiej kadry trafił lwowiak Adam Wolanin. I taki zespół pokonał Anglię 1:0, po golu jedynego Mulata wśród białych, Haitańczyka Joe Gatjensa, który studiując w USA dorabiał na utrzymanie jako kucharz.

Ameryka potrafiła jednak tylko jeden raz. Sukces odbił się większych echem na świecie niż w USA, więc nie miał żadnego wpływu na rozwój piłki. Przełom nastąpił dopiero prawie ćwierć wieku później. Pod koniec lat 60. powstała Północnoamerykańska Liga Piłkarska (NASL), eldorado dla piłkarzy Europy i Ameryki Łacińskiej. Jedni wpadali zarobić przez miesiące wakacyjne, inni wiązali się umowami na lata, zmieniając kluby bez ograniczeń, jakie były w Europie. Ameryka zwabiła Pelego, Franza Beckenbauera, Johana Cruyffa, Eusebio, George’a Besta, Gerda Müllera, Carlosa Alberto i dziesiątki innych wielkich mistrzów. Do Kazimierza Deyny (San Diego Sockers) należy rekord skuteczności w jednym meczu – cztery gole i pięć asyst.

Cosmos Nowy Jork, należący do tureckich biznesmenów, był w połowie lat 70. najbogatszym klubem świata. Na mecze ligi NASL przychodziło po kilkadziesiąt tysięcy widzów, a mimo to, w roku 1984 rozgrywki padły. Położyły je zbyt duże odległości między miastami i brak zainteresowania telewizji. Ale w tym samym roku mecze piłkarskie podczas igrzysk olimpijskich w Los Angeles obserwowało na stadionach po 100 tysięcy widzów. To było wyzwanie.

Wkrótce Stany Zjednoczone zgłosiły swoją kandydaturę jako organizatora mistrzostw. Kampanię prowadziły po mistrzowsku. Nawet prezydent FIFA Brazylijczyk Joao Havelange głosował na Amerykanów, mimo że jego kraj też stanął w szranki. Sekretarz stanu Henry Kissinger, autentyczny miłośnik piłki nożnej, stał się najbardziej znanym ambasadorem idei w świecie polityki. Pele też zabiegał o głosy na rzecz Ameryki. Wszystko przyniosło sukces w roku 1988, w którym USA wygrały wyścig.

Dwa lata później, a więc cztery przed turniejem, na czele federacji piłkarskiej USA postawiono prawnika i biznesmena Alana Rothenberga. Stało się to w wyniku zakulisowych działań FIFA, która chciała mieć we władzach człowieka nowego typu, a nie działacza piłkarskiego, jakim był poprzednik Rothenberga Werner Fricker. Chodziło nie tylko o mundial, ale i o zdobycie Ameryki dla piłki, co mogło, według kalkulacji FIFA, zdobyć nie tylko nowych kibiców, ale przede wszystkim amerykańskie pieniądze. Kiedy Joao Havelange wygrał w roku 1974 wybory na prezydenta FIFA, powiedział, że piłka nożna będzie mogła nazywać się sportem globalnym, jeśli podbije Amerykę Północną.

Może wtedy, kilkanaście lat wcześniej, miał na myśli wyłącznie względy sportowe. Teraz popularność mogła mieć konkretną wartość. Rothenberg był właścicielem klubu piłkarskiego Los Angeles Aztecs, w którym grał Johan Cruyff, miał udziały w koszykarskim Los Angeles Lakers (Earvin „Magic” Johnson) i hokejowym Los Angeles Kings (Wayne Gretzky, najsłynniejszy wtedy hokeista świata). Taki człowiek gwarantował pieniądze. Jego wybór na prezydenta i przewodniczącego komitetu organizacyjnego mundialu ’94 stanowił też sygnał, jacy ludzie będą w Ameryce organizować futbol. Jeszcze wtedy nikt nie przypuszczał, że Amerykanie staną się kiedyś właścicielami Manchesteru Utd. i Liverpoolu.

Przyznając USA mistrzostwa FIFA złamała zresztą zasadę, zgodnie z którą mundialu nie może organizować kraj, w którym nie ma rozgrywek ligowych. Stany Zjednoczone nie spełniały tego warunku. Prawdziwa liga, Major League Soccer, ruszyła w USA dopiero w roku 1996. Kiedy Amerykanie przygotowywali się do mistrzostw na swoich stadionach, zatrudnili trenera, który pasował tam jak mało kto. Bora Milutinović zrobił karierę jako trener Meksyku podczas mundialu w tym kraju w roku 1986. Bora, ze swoją fachowością, pewnością siebie, umiejętnością rozmów z mediami zjednał sobie natychmiast zwolenników. Już na swojej pierwszej konferencji prasowej powiedział amerykańskim dziennikarzom: „Stany Zjednoczone mogą zdobyć Puchar Świata. To nie jest żart. Jeśli nie będziemy patrzeć perspektywicznie, nie osiągniemy nic”.

Ponieważ rozgrywek ligowych nie było, Milutinović zebrał kadrę na półtorarocznym zgrupowaniu w Mission Viejo w Kalifornii (razem z rodzinami), rozwijając najlepsze wzory, sprawdzone w Związku Radzieckim czy wcześniej na Węgrzech. Jeździł z nią po całym świecie, rozgrywał mecze na wszystkich kontynentach, zbierając wszędzie doświadczenia. Już wtedy najlepsi amerykańscy piłkarze pracowali w Europie. Takie zgrupowanie i tournée nie byłyby możliwe, gdyby nie dopływ większych niż kiedykolwiek wcześniej pieniędzy od sponsorów, z American Airlines, Budweiserem, płatkami śniadaniowymi Kellogsa, Pepsi Colą i siecią Sheratona włącznie. Podczas turnieju finałowego mistrzostw świata Amerykanie przegrali dopiero w drugiej rundzie, z Brazylią 0:1. Mecz odbywał się 4 lipca, w dniu święta narodowego i stał się świętem innego rodzaju. Amerykanie uwierzyli, że są w stanie rywalizować z najlepszymi na świecie.

A jeszcze kilka miesięcy przed rozpoczęciem mundialu ’94, kiedy jedna z amerykańskich agencji prasowych przeprowadziła ankietę na temat najbardziej znanych sportów w USA, piłka nożna znalazła się na 96. miejscu. Amerykanki były już wtedy pierwszymi mistrzyniami świata, a prezydent George Busch przyjął je w Białym Domu. W tym samym czasie zaczęto realizować tzw. Olympic Development Programme, polegający na wyszukiwaniu zdolnych dzieci w wieku 16 – 18 lat (nie tylko w futbolu) i szkoleniu ich w college’ach, na letnich obozach i w klubach. Zaangażowała się w to także firma Nike, która dała się poznać futbolowemu światu dopiero podczas amerykańskiego mundialu, ale od razu włożyła swoje buty na nogi brazylijskich mistrzów.

Takie były początki dzisiejszej siły amerykańskiej piłki, daleko mocniejszej niż polska. Jeszcze w połowie lat 70. Polacy bili rekordy strzeleckie w meczach z USA. Kiedy przygotowywaliśmy się do słynnego meczu na Wembley (październik 1973), wygraliśmy z USA w San Francisco 4:0. Dwa lata później wynik był taki sam. W roku ubiegłym Amerykanie w Krakowie pokonali nas 3:0 i trudno mówić o przypadku. Przed dwoma laty, podczas mistrzostw świata drużyn do lat 20. w Kanadzie, Amerykanie rozbili Polskę 6:1. Z polskiej drużyny tylko Dawid Janczyk mniej więcej wie, jak wygląda pierwsza reprezentacja. Z amerykańskiej w meczu z Hiszpanią grali Michael Bradley i Jozy Altidore, który strzelił wtedy bramkę Polakom, a teraz Hiszpanom. Słynny Freddy Adu, który dwa lata temu trzy razy pokonywał polskiego bramkarza, jest dziś zawodnikiem AS Monaco, zbyt słabym, żeby wybiec w pierwszej amerykańskiej jedenastce w Pucharze Konfederacji.

W kadrze na ten turniej na 23 zawodników tylko pięciu gra w klubach amerykańskich, w tym najsłynniejszy z nich Landon Donovan (Los Angeles Galaxy, do niedawna partner Davida Beckhama). Pozostali są zawodnikami klubów angielskich, niemieckich, hiszpańskich, meksykańskich, duńskich, szkockich, szwedzkich, francuskich, belgijskich i kanadyjskich. Mają opinię dobrych technicznie, pracujących solidnie, rozumiejących zadania taktyczne. Z tymi cechami opuszczali amerykańskie szkoły.

Amerykanie brali udział we wszystkich finałach mistrzostw świata od roku 1990. W roku 2002 znaleźli się w ósemce najlepszych na świecie, a awansu do półfinału pozbawił ich szkocki sędzia Hugh Dallas, faworyzujący Niemców. W rankingu FIFA USA zajmują dziś 14. miejsce (Polska jest 39.). Bora Milutinović, mówiąc w roku 1991, że USA mogą zdobyć Puchar Świata, chciał wlać otuchę w serca Amerykanów. Wtedy to była mrzonka. Ale jego przepowiednia wcześniej czy później może się sprawdzić, bo także w futbolu w USA nic nie dzieje się przypadkiem.

SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Sport
Koniec Thomasa Bacha. Zbudował korporację i ratował świat sportu przed rozłamem
Sport
Po igrzyskach w Paryżu czekają na azyl. Ilu sportowców zostało uchodźcami?
Sport
Wybiorą herosów po raz drugi!
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
SPORT I POLITYKA
Czy Rosjanie i Białorusini pojadą na igrzyska? Zyskali silnego sojusznika
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń