Kiedyś ta seria musiała się skończyć, nie można bez przerwy wygrywać. Nie przejąłem się tym specjalnie, cieszyłem się, że nie stało się to podczas igrzysk. Traineau zawsze sprawiał mi kłopoty, mam z nim ujemny bilans.
[b] Niektórzy tłumaczyli pana porażki zmianą przez światową federację kategorii wagowych – pańskiej z 95 na 100 kg. [/b]
Nałożyło się na to kilka spraw. Zmiana kategorii była jedną z nich. Musiałem nabrać masy. Byłem silniejszy, ale wolniejszy. Może też się wypaliłem. Cztery lata się nie oszczędzałem, walczyłem na sto procent.
[b] A na ile wpływ miała zmiana trenera? Wojciecha Borowiaka, który towarzyszył panu od początku kariery i prowadził do największych sukcesów, zastąpił Janusz Pawłowski. [/b]
Jeszcze współpracowałem z Borowiakiem, ale w pewnym momencie poczułem, że trzeba coś zmienić. Przecież podobnie jest w innych dyscyplinach, wygasają kontrakty i przychodzi czas na rozstanie. Ale czy to była przyczyna, nie potrafię powiedzieć.
[b]Do Sydney jechał pan w nowej roli, nie był faworytem, tylko jednym z kandydatów do złota. Gdy przegrał pan przez ippon w pierwszej walce z Arielem Zeevim z Izraela i odpadł z turnieju, stwierdził pan, że to wstyd i hańba i nie widzi już dla siebie miejsca w judo. [/b]
Emocje były bardzo duże. Wydawało się, że forma pozwala na zdobycie medalu, ale podczas obozu we Francji, kilka miesięcy przed igrzyskami, spadłem na bark i złamałem obojczyk. Do samego wyjazdu trenowałem jedną ręką. Poczułem, że trzeba powoli kończyć karierę. Ale przecież ciężko porzucić coś, co robiło się przez tyle lat. Ochłonąłem i zdecydowałem, że jeszcze trochę powalczę. Wiedziałem jednak, że już nie na takim poziomie, na jakim bym chciał. Jak brakuje benzyny w samochodzie, to się daleko nie pojedzie.
[b]Dotychczas słyszał pan same pochwały, a po Sydney znalazł się w nowej sytuacji. W tych trudnych chwilach mógł pan liczyć na wsparcie polskiego związku? [/b]
W życiu trzeba sobie radzić samemu. Wcześniej też słyszałem słowa krytyki, byłem do tego przyzwyczajony. Gdybym liczył na związek, to nie wiem, co bym teraz robił. Jeżeli szanują mnie w Japonii, we Francji, a w Polsce nie mówi się nic albo niewiele, nie pomaga w pewnych kwestiach, to o czym tu rozmawiać. Było minęło, dobrze sobie radzę i życzę wszystkim działaczom, żeby im się też tak powodziło.
[b]Nie wywalczył pan kwalifikacji na igrzyska w Atenach i zakończył karierę, chociaż władze związku zwróciły się z prośbą o przyznanie panu dzikiej karty jako mistrzowi olimpijskiemu...[/b]
Wyszedłem z założenia, że jeśli sam nie byłem w stanie zdobyć wymaganej liczby punktów, to nie ma sensu jechać tylko po to, żeby wystartować na kolejnej olimpiadzie.
[b]Pańska książka „Moje judo” jest jedną z ważniejszych pozycji w bibliotece tokijskiego Kodokanu. [/b]
Japończycy szanują każdego mistrza.
[b]I o mistrzu nie zapomnieli. Propozycję walk w formule Pride przyjął pan bez wahania? [/b]
Musiałem się trochę zastanowić. Pojechałem do Japonii z żoną, żeby zobaczyć to z bliska. Doszliśmy do wniosku, że można spróbować. Brakowało mi trochę adrenaliny, traktowałem to jako nowe wyzwanie.
[b]Dużo czasu zajęła zmiana nawyków, przestawienie się na inny styl walki? Nie jest przecież łatwo bić i kopać kogoś po głowie, zakładać dźwignie na nogi, gdy całe życie się tego unikało. [/b]
Dopiero teraz mogę powiedzieć, że się przestawiłem. Inaczej walczy się bez judogi, trudniej jest chwytać przeciwnika.
[b]Stoczył pan pięć pojedynków w Japonii i USA, wygrał tylko jeden: z Brazylijczykiem Edsonem Draggo. Zabrakło doświadczenia? [/b]
W pierwszych walkach popełniałem błędy, od razu rzucałem się na rywali i w efekcie zabrakło mi tlenu, szczególnie w tej drugiej z Rosjaninem Aleksandrem Jemielianenką. W kontrakcie mam jeszcze dwa pojedynki w Japonii, w Sengoku. Może będę walczył po wakacjach.
[b]Zdarzają się wyreżyserowane pojedynki? [/b]
Nie sądzę. Każdy walczy o duże pieniądze.
[b]Turnieje ogląda kilkadziesiąt tysięcy widzów, choć bilety nie są tanie. Na czym polega fenomen MMA? [/b]
Najlepsi mają okazję się sprawdzić na ringu – to zawsze przyciąga ludzi. Gdy byłem młody i obserwowałem mistrzów w boksie, zapasach i judo, zastanawiałem się, który z nich byłby lepszy w bezpośrednim pojedynku. MMA to dyscyplina bardzo widowiskowa. Myślę, że za jakieś 20 lat znajdzie się w programie igrzysk. Ja już będę za stary, nie powalczę, ale może moi następcy...
[b]Dlaczego zdecydował się pan na występ w „Tańcu z gwiazdami”? [/b]
Zapraszali mnie w sumie do czterech edycji. Ostatecznie namówiły mnie córki, które bardzo lubią ten program i marzyły, aby być na widowni. Pomyślałem czemu nie, fajna zabawa,. Nauczyłem się podstaw tańca, szczególnie podobało mi się tango. Poznałem ciekawych ludzi. Nie żałuję. Doszedłem do szóstego odcinka - to niezły wynik. Było ciężko, osiem godzin treningów dziennie, musiałem przyjąć zupełnie nową postawę: chodzić wyprostowany, trzymać wysoko głowę.
[b] Córki nie chciały pójść w pana ślady? [/b]
Nigdy ich nie ciągnęło do judo. Starsza córka ma 12 lat, gra w tenisa. Druga, dwa lata młodsza, też zaczyna trenować. Wystarczy, że jeden człowiek w rodzinie uprawia sporty walki.
[ramka] Paweł Nastula urodzony 26 czerwca 1970 w Warszawie. Trzykrotny mistrz Europy (1994-1996), dwukrotny mistrz świata (1995 i 1997), mistrz olimpijski w kategorii - 95 kg (1996). Zaczął trenować judo w wieku 10 lat w AZS AWF. Od lutego 1994 do marca 1998 niepokonany. Przez 3,5 roku zdobył wszystkie możliwe tytuły.[/ramka]