Przyleciał do Warszawy na 3. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” promować dzieło reżysera Filipa Jankowskiego „Kamienny Łeb”, w którym zagrał główną rolę. Film ten wygrał już festiwal „Okno na Europę” w Wyborgu i prawdopodobnie nie jest to ostatnia nagroda, głównie ze względu na Wałujewa, który sprostał zadaniu i udźwignął zaskakująco dobrze tytułową rolę.
„Kamienny Łeb” to historia mistrza boksu wagi ciężkiej Jegora Gołowina. W wypadku samochodowym traci on ukochaną kobietę, a sam doznaje ciężkich obrażeń mózgu, które wykluczają powrót na ring. Promujący go mafioso chce jednak za wszelką cenę doprowadzić Jegora do rewanżowej walki z innym rosyjskim mistrzem pięści, za którym stoi młodszy i jeszcze bardziej bezwzględny gangster.
Wałujew twierdzi, że ta historia nie ma nic wspólnego z jego życiem, choć kilka wątków przypomina mu niezbyt przyjemne sytuacje z dzieciństwa.
– Mnie też nazywano „Łbem”, dokuczano w szkole – przyznał najwyższy (213 cm) i najcięższy (143 kg) mistrz świata w historii boksu. Filmowy Jegor Gołowin grany przez Wałujewa to człowiek tak potężny, jak w życiu bezradny. Przypomina duże dziecko. Ale ten prawdziwy Wałujew nie ma z nim, poza imponującymi gabarytami, wiele wspólnego. Jeśli ich już coś łączy, to delikatna i wrażliwa dusza.
Nikołaj Siergiejewicz taki właśnie jest, nikogo nie chce urazić. Nawet wtedy, gdy mówi o kontrowersyjnej porażce sprzed tygodnia z Anglikiem Davidem Haye’em w Norymberdze. Powiedział tylko, że nie czuje się pokonany, tak samo jak nie czuje się zwycięzcą, bo jego zdaniem trudno mówić o walce, gdy jeden z rywali (Haye) od początku do końca unika męskiej konfrontacji.