Formuła 1 utknęła w Chinach i czeka, aż samoloty zaczną znów latać. Piłkarze Barcelony wybrali się do Mediolanu autobusem. Wyobrażają sobie państwo? Gwiazdy z Ibrahimoviciem i Messim na czele jadą na mecz z Interem, jak nieprzymierzając zespół Izolatora Boguchwała na spotkanie do Radzynia Podlaskiego.
Cała rzesza sportowców znalazła się nagle w sytuacji uczestników rywalizacji sprzed kilkudziesięciu lat, którzy przemieszczali się przeważnie lądem, a od wielkiego dzwonu drogą morską. Amerykanie na przykład spóźnili się z powodów transportowych na pierwsze igrzyska olimpijskie, które odbyły się w 1896 roku w Atenach. Nasi z kolei nie dotarli na czas na pierwszą zimową olimpiadę do Chamonix, co było swoistym rekordem świata, bo z Polski do Francji nie jest przecież aż tak daleko, a w 1924 roku pociągi kursowały całkiem przyzwoicie.
Perturbacje spowodowane przez islandzki wulkan uzmysławiają dobitnie, jak wielkim przełomem w rywalizacji sportowej było wprowadzenie przelotów pasażerskich na długich dystansach. Weźmy bliski mojemu sercu tenis, który rozkręcił się na dobre dzięki samolotom właśnie. Amerykanin Donald Budge, który jako pierwszy wygrał cztery wielkie turnieje w jednym roku (1938), musiał spędzić w podróży, a ściślej mówiąc na pokładzie statku, około dwóch miesięcy. Takie wyprawy wymagały samozaparcia i były kosztowne, a przecież sport był w owych czasach amatorski i podróżnicy w zamian za swoje trudy mogli liczyć tylko na puchary i sławę.
Wracając do wulkanu Eyjafjallajokull. Jest on może drugoligowy, bo nie uczą o nim na lekcjach geografii, ale wybuch miał godny ekstraklasy. W sporcie od czasu do czasu też dochodzi do podobnych erupcji. Grzegorz Piechna, który z futbolowych nizin trafił do reprezentacji kraju i w jedynym swoim występie strzelił nawet gola, był tego najlepszym przykładem. A propos, co się z nim teraz dzieje? Może czeka gdzieś na lotnisku na wznowienie lotów.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/04/21/liga-wulkaniczna/]Skomentuj[/link][/ramka]