[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/05/05/zabytkom-na-odsiecz/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Pamiętam, że ci kolarze bywali niekiedy bezwzględni wobec utrudzonych pracą i intensywnym życiem bankietowym reporterów. Gdy pewien dziennikarz, próbując na mecie ustalić przebieg wydarzeń, zapytał Marka Szerszyńskiego (tego samego, który w 1985 roku załatwił Lechowi Piaseckiemu mistrzostwo świata w Giavera del Montello), kto podjął próbę ucieczki 10 kilometrów przed metą, ten ze złośliwym uśmieszkiem odpowiedział: – Kolarze, panie redaktorze, kolarze.
Sentymentalne wspomnienia są tylko jednym z powodów, dla których wracam do Wyścigu Pokoju. Robię to także po to, by skonstatować, jak bardzo brakuje polskiemu sportowi wielkich imprez mających wieloletnią tradycję i ogromną siłę propagandowego rażenia. Takich, jakie mają Francja (Roland Garros, Tour de France), Wielka Brytania (Wimbledon), Włochy (Giro d’Italia) czy Szwecja (narciarski Bieg Wazów).
W Polsce kiedyś organizowaliśmy takowe dwie: kolarski Wyścig Pokoju i lekkoatletyczny Memoriał Kusocińskiego. Obie miały światową markę, obie cieszyły się ogromną popularnością. Dla kibiców były najważniejszym punktem odniesienia, a dla sportowców szczytem, na który należy się wspiąć. Z tego między innymi wzięła się potęga polskiego kolarstwa i polskiej lekkoatletyki. Dlatego warto takie imprezy mieć, warto zabiegać o ich przetrwanie.
Z Wyścigiem Pokoju się nie udało – impreza nie istnieje od czterech lat. O Memoriale Kusocińskiego nawet ja, człowiek na bieżąco interesujący się sportem, wiem niewiele. To zaś oznacza, że nie jest to już mityng gromadzący, tak jak niegdyś, sławy światowej lekkoatletyki i przyciągający kilkadziesiąt tysięcy widzów na trybuny. Ze sportowych zabytków przetrwał u nas do dziś jedynie Tour de Pologne (82 lata) odrestaurowany przez Czesława Langa.