[link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/05/21/116/]Skomentuj na blogu[/link]
Rodowity warszawiak, mieszkał na Grójeckiej, grał w Polonii przed wojną i po jej zakończeniu. Był obrońcą polskiej reprezentacji na igrzyskach w Berlinie i kapitanem w legendarnym meczu na mistrzostwach świata z Brazylijczykami. Gdyby nie wojna, pobiłby wszelkie polskie futbolowe rekordy.
Przeszedł gehennę okupacji, brał udział w powstaniu i w konspiracyjnych rozgrywkach, za co groziła kara śmierci. W pierwszych mistrzostwach po wojnie, kiedy Polonia nie mogła grać na swoim boisku, bo je przeorały hitlerowskie czołgi, na Łazienkowskiej poprowadził Czarne Koszule do tytułu mistrza Polski.
Po tej wiktorii warszawski złotnik Stanisław Syrzycki (pracownia na Nowym Świecie) wykonał dla piłkarzy Polonii pamiątkowe złote sygnety. Ale Szczepaniak, który miał córkę i czterech synów (w tym trojaczki) i klepał biedę, poprosił zamiast sygnetu o szafę. Rzemieślnicy zrobili więc uwielbianemu mistrzowi mebel, a Syrzycki podarował sygnet młodemu chłopakowi, który był maskotką Polonii. Nazywał się Jerzy Piekarzewski, dziś jest prezesem honorowym, ostatnim łącznikiem z romantyczną przeszłością. Jego imię wciąż skandują kibice z trybuny „Kamiennej”.
Szczepaniak stał się częścią legendy o „mieście nieujarzmionym”, o drużynie porównywanej do Feniksa odrodzonego z popiołów. Nieprzypadkowo na stadionie Polonii wisi wciąż transparent „Warszawskiej ferajny”, a mecz kończy czasami wykonywana przez Stanisława Grzesiuka piosenka „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka”.