I tym razem odstępstwa od reguły raczej nie będzie. Z 32 reprezentacji grających w finałach 12 zatrudniło selekcjonerów zagranicznych. Cudzoziemcy są trenerami Anglii i Hondurasu, Szwajcarii i Nigerii, Grecji i Wybrzeża Kości Słoniowej. W tej dwunastce jest po dwóch Niemców, Szwedów i Argentyńczyków oraz Brazylijczyk, Włoch, Holender, Francuz, Serb i Kolumbijczyk.
[wyimek][b] [link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/06/22/psy-mundialu/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Istnieje dość powszechna opinia, że zagraniczny trener to panaceum na futbolowe choroby. W Polsce tę rolę spełniał Leo Beenhakker, co początkowo przybierało formę groteski, potem była euforia, a na końcu wstyd. Po jednym z pierwszych treningów piłkarze naszej kadry mówili przejęci, na co Beenhakker zwrócił im uwagę: po stracie piłki pierwszym obrońcą staje się napastnik. Powiedziałem nieśmiało, że taką prawdę objawioną słyszy każdy junior na pierwszym treningu bez względu na szerokość geograficzną. Tak, usłyszałem, ale nam to powiedział Beenhakker. A on jest Holendrem.
Federacja angielska najęła Fabio Capello, mając nadzieję, że nieskażony brytyjskimi wadami Włoch zrobi więcej niż Anglik. I nie zraziło federacji to, że wcześniej Svenowi-Goranowi Erikssonowi się nie udało.
Szwed jest zresztą przykładem trenera odcinającego kupony od dawnej sławy. Już mało kto pamięta jego sukcesy, chociaż miał je, zwłaszcza jako trener klubowy. I to one sprawiły, że trafił do stajni jednego z najsłynniejszych menedżerów – Pini Zahaviego rodem z Izraela.