Na drugich mistrzostwach świata z rzędu wygrywają reprezentacje z Europy. Przed czterema laty całą czwórkę półfinalistów tworzyli Europejczycy. Teraz w tym gronie znalazł się Urugwaj, ale medale zostały na naszym kontynencie.
To informacja nie tylko na temat geograficzno-futbolowego podziału kuli ziemskiej. Piłka jest grą prostą, ale dochodzenie do sukcesów bywa skomplikowane. Mistrzowie świata Hiszpanie zbudowali reprezentację złożoną z zawodników występujących niemal wyłącznie w ich lidze krajowej. Trener Niemców nie powołał do kadry ani jednego piłkarza spoza Bundesligi, więc też można mówić o szkole niemieckiej.
Holendrzy nie mogli przyjąć takiej zasady, ponieważ ich liga jest słabsza. Postawili więc na eksport, ale od lat wypuszczają w świat zawodników z celującymi wynikami na maturze. Holenderski piłkarz jest wszędzie tak samo chętnie zatrudniany jak holenderski trener.
To Europa wytyczała przez dziesięciolecia najważniejsze kierunki rozwoju futbolu, a Ameryka Południowa, przejmując wiele z taktycznych zasad, ulepszała je, doprawiając szczyptą techniki. Nie byłoby piłki bez europejskich schematów, ale i bez Pelego oraz Maradony kiedyś, a Kaki i Leo Messiego teraz. Futbol bardziej przecież kojarzy się z żonglerami z Copacabany niż z profesorami szkół trenerskich Europy.
Jedno z drugim musi jednak współdziałać i jeśli któryś z elementów zostanie zaniedbany, rezultatem jest porażka. Ameryka przegrała, bo trenerzy Argentyny i Brazylii, Diego Maradona i Carlos Dunga, zaufali grającym w Europie gwiazdom, często zmęczonym lub niezbyt ambitnym, zamiast zbudować zespoły. Nawet Messi – najlepszy piłkarz świata – nie wygra meczu sam. Hiszpanie zwyciężyli po brzydkim finale, ale zasłużenie. W ich wykonaniu piłka była grą zespołową.