Z okazji pięknej rocznicy najwspanialszy z turniejów Wielkiego Szlema wrócił do kolebki, czyli na stare szkockie pole klubu Royal and Ancient.
Golfiści wiedzą, co to oznacza. Z jednej strony szare mury budynków tysiącletniego miasteczka, z drugiej morze, nad głową na zmianę cztery pory roku. Gracze jak zawsze mierzyli się z wiatrem i deszczem, walczyli z pułapkami pola, które powstało w okolicy, gdzie pierwsi golfiści odbijali piłki na pewno w połowie XVI wieku, a może wcześniej.
Turniej zaczął się od wspaniałej rundy (63 uderzenia – wyrównany rekord wielkoszlemowy) młodego Rory’ego McIlroya z Irlandii Północnej, ale od drugiego dnia rządził Oosthuizen. Wytrzymał wszystko: ataki rywali, nagłe zmiany pogody i ciśnienie zbliżającego się sukcesu.
Przyćmił start Tigera Woodsa (dzielone 23. miejsce) i wielu innych gwiazd golfa. Przed ostatnią rundą miał cztery punkty przewagi nad Anglikiem Paulem Caseyem i siedem nad kilkoma innymi graczami.
Koniec emocji przyszedł trochę za szybko. Podczas finałowej rundy po niefortunnym strzale Caseya na 12. dołku piłka trafiła w wyspę chaszczy i gęstej trawy. Ugrzęzła głęboko, poszukiwania nic nie dały, kara dla wicelidera stała się nieunikniona. Pech Anglika powiększyły błędy na greenie, musiał wykonać trzy putty i z czterech punktów straty do lidera w kilka minut zrobiło się osiem. Caseya dogonił Lee Westwood, kolejny Anglik, potem następni i ostatnią atrakcją turnieju stała się walka o drugie miejsce.